Ileż to pogrzebów zaczyna się od słów ‘zabiły go marzenia’?
Ileż kalek traci sens całego życia na niewygodnych, przerażających swoją bielą, szpitalnych materacach, przez pragnienie aby ich dzień był czymś więcej niż rozmowy o niczym, jedzenie czy telewizor?
Ileż łez, nieszczęść i protestów wywołać może pojawienie się w naszej codzienności pięknego snu? Takiego, przez który przestaniemy liczyć czas w nikomu niepotrzebnych kombinacjach minut z sekundami. I czekać na piątek, na święta, na kolację z ukochaną osobą... Bo wartą celebracji wreszcie okaże się każda, marna chwila.
I zwyczajne uczucia. Narodzone nie dlatego, że myślimy, robimy i chcemy. Tylko dlatego, że jesteśmy. Wreszcie silni. Wreszcie stabilni. Wreszcie pewni, że zmierzamy w dobrym kierunku...
Przynajmniej tak się nam wydaje.
~~***~~
Zabawne jak cienka jest granica między miłością, a nienawiścią. I to w obie strony. Jak łatwo rzucić w twarz słowami pogardy, komuś dla kogo chwilę wcześniej byłeś ponoć gotów poświęcić życie. Zaryzykować wszystko. Ignorować stukających się po czole przyjaciół, zapadnięte z niepokoju oczy swoich rodziców i co chyba najważniejsze własny, do tej pory całkiem dobrze działający rozsądek.
Ale wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? Nie twoja głupota. Nie łzy. Nie pogubienie i nie cholerny zawód. Tylko fakt, że owa nienawiść, która Cię wypełnia, wciąż ma w sobie zbyt dużo z pieprzonej miłości...
- Chyba potrzebujesz więcej alkoholu – głos stojącej obok dziewczyny uwolnił go na moment od własnych, natarczywych myśli – i czegoś jeszcze, co?
Odwrócił głowę, spoglądając na nią pierwszy raz od momentu, w którym przysiadła się do niego, bezczelnie proponując aby stawiał jej drinki. Miała mocno wymalowane oczy, z których nie dało się wyczytać ani jednego słowa. Nie potrafił stwierdzić czy zaczepia go bo czuje się równie nieszczęśliwa co on sam, czy po prostu ma taki sposób na zabawę, w nudne sobotnie wieczory. Z całą pewnością jednak jej twarz była sztuczna, a jaśniuteńkie włosy utlenione niczym nowa, obciachowa fryzura Krafta. Zresztą jeśli chodzi o sposoby dowartościowywania się i zdolność sprawnego wyłudzania od niego pieniędzy na wódkę, to chyba też dogadałaby się z wiewiórą dość szybko. Tyle, że Kraft przynajmniej (podobno) był pełnoletni. A ona? Ile mogła mieć? Dziewiętnaście, osiemnaście? Czy nie daj Boże jeszcze mniej?
Rzucił nieprzytomnym wzrokiem na parkiet pełen tańczącej plątaniny ciał. Wszystkie poruszały się dokładnie tak samo, w rytm zdecydowanie zbyt głośnej muzyki. Niemal identyczne były też ich piski, okrzyki i głośny śmiech. Ale ile z nich serio czuło się jak w raju? A ile ratowało nieszczęsną imprezą własne myśli? Przed samotnością, którą uciszy jedynie topiąca się we łzach poduszka.
Być może Bóg, fatum, pech, klątwy czy inne tajemnicze 'coś', co wisiało tam gdzieś na górze, znało odpowiedź na to pytanie.
Ale on? W cholerę daleko było mu do jakiejkolwiek siły wyższej, cudotwórcy albo świętego. Faktom nie dało się zaprzeczyć. Był jedynie zupełnie pogubionym, niemiłosiernie wkurzającym najbliższych Michaelem, lat dwadzieścia pięć. Mógł się tylko biernie zastanawiać czemu świat, na którym przyszło mu żyć, od lat zajmuje się balansowaniem na równi pochyłej.
Równie mocno, jak nie zastanawiał się nad tym, co kryje w sobie jego Sara.
- Hej przystojniaku, pijemy jeszcze czy już wychodzimy? – nieznajoma zatrzepotała rzęsami, kładąc mu, (pozornie całkiem niechcący i po omacku), rękę na kolanie.
- Kim Ty w ogóle jesteś? – rzucił niedbale zamiast standardowego pytania o imię, jak gdyby na siłę chciał ją od siebie odgonić.
- A czy to ma jakieś znaczenie – wzruszyła ramionami, przesuwając jednocześnie swoją upartą dłoń zdecydowanie wyżej – i tak ani jutro, ani pojutrze, ani już nigdy się nie spotkamy. Więc może skończmy wreszcie gadać i wiesz... Znajdźmy sobie lepsze zajęcie.
Niestety nie był dzieckiem. Od samego początku doskonale rozumiał do czego dąży ta rozmowa. I w zasadzie... Z jakiej racji miałby nie skorzystać, co? Przecież nikt mu nie zabraniał zalać się w trupa, zapomnieć o całym świecie, po czym przespacerować się z tą laską do łazienki. A następnego dnia z kolejną jej podobną. I następną. I następną. Aż zrobi się z tego przeraźliwie puste, brudne, błędne koło. Trucizna w roli lekarstwa na serce.
W sumie jakkolwiek by na to nie patrzeć... Przecież nic skuteczniej nie zabije zakończonej bajki niż syf pokaleczonej przez los codzienności.
Z tym, że tego typu dziewczyna też ma życie. Teraz traktuje je jak śmiecia i chce się puszczać za alkohol. Ale kiedyś może przecież zrozumieć, że każdy dzień to nowa szansa. Może tak po prostu zapragnąć kogoś pokochać. I wmawiać sobie miłość, której nie da rady rozpoznać, gdyż jej serce zbytnio już skostnieje. Biedna nie będzie potrafić odważnie spojrzeć w lustro. Ani w ufną twarzyczkę własnego dziecka. Ani w oczy faceta, któremu obieca spędzić z nim życie.
A dlaczego to? Bo tacy debile jak on, wykorzystują jej, w gruncie rzeczy szczeniacką jeszcze głupotę, żeby zagłuszyć własną, zranioną duszę.
Boże... Gdyby choć jeden z tych wszystkich nieznanych mu gnojków, jakieś pięć, sześć lat temu, pomyślał przez moment, zamiast robić to co robił... Może nie stałaby się rzecz, przez którą teraz, od kilku tygodni miał kurwa ochotę tłuc głową o ścianę.
Zrobiło mu się wstyd, że choć przez moment pomyślał, że w sumie dałby radę stać się taki sam jak oni. I bez zastanowienia, dla sportu zaliczyć tą czy inną pogubioną istotę, w zadymionej, brudnej, męskiej toalecie.
- Szanuj się kobieto – zdecydowanym ruchem odłożył rękę nastolatki z powrotem na zalany wódką stolik przy barze – oboje zasługujemy na coś lepszego.
- Jak nie Ty, to będzie ktoś inny – odparła niepewnie, ale na jej pustej, wręcz w sposób profesjonalny wyreżyserowanej twarzy, po raz pierwszy pojawił się jakiś wyraz. A dokładnie szok.
- Idź do domu – poprosił, znacznie już łagodniej. Nie skończ jak Sara. I - gdy dorośniesz do układania sobie przyszłości - uważaj na ślepych głupców, którzy będą chcieli zmienić twoje smutne życie, w czułą, sentymentalną bajeczkę.
Rycerz, kurwa. Zachciało mu się bawić w romantyka na białym koniu. Może stworzą na jego podobieństwo wizerunek jakiejś męskiej wersji lalki Barbie...
Chyba na ironii też się nie znał.
- Dziwny jesteś – nieznajoma uśmiechnęła się, delikatnie muskając ustami zarost na jego policzku – wyglądasz na ciacho, a gadasz jak podstarzały ksiądz.
Parsknęła chorobliwym chichotem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Ale przekaz chyba zrozumiała. Dopiła drinka, pospiesznie zarzuciła na siebie, niezasłaniającą jej nawet zakolczykowanego pępka, kurteczkę i już jej nie było.
Przynajmniej tyle dobrego.
~~***~~
Gdy marzysz aby mieć swój świat, powinieneś zbudować go sobie od zera. Zamienić potrzebę posiadania domu na konkretny plan, wypełniający życie Twoje i twoich najbliższych. Zacząć od położenia fundamentu, którym musi być serce. Nie połówka serca. I nie trzy czwarte, ani osiem dziesiątych. Bo ono nie jest przecież zwykłym kawałkiem mięsa. Nie odrośnie, ani nie zapomni o cząstce, pozostawionej przez Ciebie na zewnątrz.
I najzwyczajniej czuje potrzebę bycia całością. Integralną. Zwalczającą naturalne, nieustannie rodzące się w nim obawy.
Dopiero gdy mocno bije Ci w piersi, możesz, niczym zawodowiec przejść do kolejnego etapu. Wykonać precyzyjne, architektoniczne obliczenia na kruchym materiale nadziei zmieszanej z emocjami.
I nie liczyć, że wszystko będzie takie jak w Twoich snach. Niektóre elementy owszem – wyjdą idealnie. Będą planowane przed długi czas. Na konkretny moment, konkretne miejsce, konkretny odcień i konkretną liczbę osób. Ale inne wręcz przeciwnie. Wyskoczą Ci niczym diabeł z pudełka. Niespodziewanie, pod wpływem chwili i w - zdawało by się - kompletnie nielogicznych konfiguracjach. Te także musisz przyjąć. Ze świadomością, że żadna konstrukcja nie jest doskonała. Że pomiędzy idealnym kruszcem uczuć istnieją dziury. Mniej stabilniejsze punkty, znacznie bardziej od reszty podatne na uszkodzenia. Blizny, kłótnie, niepewność. Rany, które zadała przeszłość.
Nie boisz się ich. Bo przecież znasz je na pamięć. To Ty stworzyłeś ten świat. I wiesz jak walczyć z każdym nawet najmniejszym brudem. Jak wykopać go na klatkę schodową, tak aby sam już nigdy nie ośmielił się pukać do Twoich drzwi.
Gorzej gdy jest zupełnie inaczej. Gdy przygarniasz sobie dom, z którego powstaniem nie miałeś kompletnie nic wspólnego. W momencie, w którym on stawiał pierwsze ‘kroki’ i musiał wszystkimi siłami zapierać się, aby nie runąć w zalążku, Ty siedziałeś jeszcze na garnuszku u mamusi, nie potrafiąc nawet wyprasować własnych spodni. Grałeś z kolegami w piłkę, śmiałeś się do ślicznych dziewczyn, krzywiłeś nad nielegalnie kupionym piwem i marzyłeś o karierze wielkiej gwiazdy. Nie wiedząc, że to co pokochasz kiedyś najmocniej, przekonuje się właśnie każdą cząstką siebie, że życie to cholernie bezwzględna suka. Która zechce odebrać Ci Twoje marzenia, zanim jeszcze dowiesz się o ich istnieniu.
Z tym, że nie przewiduje, iż one okazują się być niezłomne. I po latach poznajesz wreszcie ten swój wyśniony dom. Kompletnie pogubiony, nieodkurzony i przykryty grubą warstwą kurzu. Świecący wszechobecną pustką. Błagający Cię wręcz abyś wszedł do środka i został tym, czego nigdy w nim nie było – fundamentem. Abyś przekonał go, że już jest bezpieczny. Że Ty się nim zajmiesz. Że potrafisz odnaleźć się w roli nieszczęsnego księcia w lśniącej zbroi. I że przede wszystkim dasz sobie radę.
Jesteś cholernie pewny siebie.
Z tym, iż... Nie masz pojęcia co tkwi w ścianach. A lekkomyślnie nie zadajesz żadnych pytań, godząc się z faktem pozostania w ułudnym poczuciu nieświadomości. Chcesz żyć banalnym tu i teraz. Bez odnajdywania dziur, mogącego spowodować rozdrapanie ran. Tych których w żaden sposób nie da się połączyć z Tobą.
I gdy przychodzi decydujący moment, w jeden dzień przegrywasz wszystko. Bo jak miałeś idioto, bronić dom przed ‘wrogiem’, o którym nigdy nie usłyszałeś? Przed błędem w planie konstrukcji, będącym dla Twoich oczu jedną, wielką niewiadomą. Przed złem, silniejszym od idealnej, bajkowej przyszłości, jaką sobie wymarzyłeś. Bo po tym wszystkim co nagle do Ciebie dotarło, nie potrafisz użyć już formy ‘wymarzyliście’.
Zostaje Ci jeden, wielki zawód. Ten, błyszczący w oczach sześcioletniego dzieciaka, któremu obiecałeś kilka miesięcy wcześniej, że będzie mógł wybrać pierścionek dla swojej mamy. A teraz musisz mu wytłumaczyć, że wszystko właśnie trafił szlag.
I ten, który po prostu rozsadza Ci głowę. Widoczny w każdym przechodniu, w każdym grymasie twarzy. W każdym rzucanym ze współczuciem bądź przekąsem ‘a nie mówiłem’. W brudnym wiosennym niebie, najwyraźniej płaczącym po minionej zimie.
Załamani ludzie często w to niebo patrzą, nie? I z pretensją w głosie wykrzykują banalne słówko ‘dlaczego?’. Albo chociażby kretyńskie ‘jak zapomnieć?‘. Bo sami nie mają właściwie pojęcia co się stało. Boją się, iż każdy kolejny krok, będzie tylko następnym, karygodnym błędem. Nie zależnie czy postawią go do przodu czy do tyłu. W stronę słońca czy też ciemności.
Kłopoty są ślepą uliczką. Przekonałeś się o tym ostatnio aż za dobrze.
Z tym, że gdybyś to Ty wierzył, że serio uzyskasz z góry jakąś wskazówkę, zapytałbyś o coś zupełnie innego, prawda? Zapytałbyś czemu nie umiałeś po prostu wybaczyć.
Bo jasne. Byłeś zwykłym, słabym, kruchym człowiekiem. Za dużo od siebie wymagałeś. Chciałeś w pojedynkę uratować świat, nie bacząc na to, że życie lubi się mścić na samozwańczych, w istocie zupełnie niedojrzałych ‘superbohaterach’.
Ale serio kochałeś. A prawdziwa miłość podobno znosi przecież wszystko... Nie ma dla niej granic, mostów czy murów.
Co się więc stało, że nawet ona nie wystarczyła?
Nie umiesz znaleźć odpowiedzi. Więc stoisz bez niej na przysłowiowym deszczu, przestając pamiętać nawet o tym, że mokniesz. I czujesz, że będziesz sobie musiał poradzić sam.
Bo niebo uparcie milczy.
____________________
Cześć dziewczyny. No tak, wiem. Ja już nie piszę oficjalnie od ponad roku i wiele razy mówiłam, że to definitywny 'koniec kariery'. Ale jak się okazuje raczej tylko 'koniec formy', bo nadal mnie do tego ciągnie. I może w końcu zacznie znowu cieszyć. Widzę duże szanse. Pod warunkiem, że za drugim podejściem zrobię w maju wszystko tak jak planuję.
Cześć dziewczyny. No tak, wiem. Ja już nie piszę oficjalnie od ponad roku i wiele razy mówiłam, że to definitywny 'koniec kariery'. Ale jak się okazuje raczej tylko 'koniec formy', bo nadal mnie do tego ciągnie. I może w końcu zacznie znowu cieszyć. Widzę duże szanse. Pod warunkiem, że za drugim podejściem zrobię w maju wszystko tak jak planuję.
Podziękowania dla Innsbrucku, gregorkowej dolinki (i samego Grega) za podrzucenie mi pięknych widoków, a co za tym idzie (chyba) weny. Dla tych kilka osób, które nie zwątpiły, że kiedyś mi się jeszcze zachce, bo (niestety, dla poziomu blogosfery:p) raczej miały rację. I dla takiej jednej, która nie lubi być wyróżniana, ale wie co, jak i za co❤️
To teraz na temat. To u góry momentami będzie ckliwe i uczuciowe., aż się tego boję. Ale spokojnie, moja natura nie umarła, więc na okrucieństwo też starczy miejsca. Zwyczajne, a nie kryminalne tym razem, ale zawsze to coś. Może dla odmiany stworzę (to słowo jest nie na miejscu, ale cóż xD) klimat mówiący, iż nie każdy facet to świnia. A że nie-świniom też nie wychodzi... No cóż, takie życie.
Michi wziął się tu na drodze trzyosobowego głosowania, w którym pokonał mnie i moją opcję 'nie chcę chyba pisać o nikim, bo to bez sensu' w stosunku 2:1. Więc demokracja to demokracja i jestem grzeczna:p
I ostatnie. Odkąd pół roku temu rozwaliłam tableta, moim nadrzędnym przyrządem do kontaktów ze światem jest telefon. Więc wygląd tego ogarnę bardziej, jak będę mieć okazję zwinąć na dłużej czyjegoś laptopa.
To do napisania. Na razie raz na miesiąc/dwa, a w połowie maja biorę się za to na serio. Jak się nie ogarnę to można mnie straszyć straszną rodziną Prevc. Albo pamiętnymi kulkami do kąpieli. Powinno pomóc :D
Czy ktoś jeszcze mnie zniesie?
xD
(powinnam się uczyć zwięzłości w wyrażaniu uczuć i emocji od Ricza)