Ileż to pogrzebów zaczyna się od słów ‘zabiły go marzenia’?
Ileż kalek traci sens całego życia na niewygodnych, przerażających swoją bielą, szpitalnych materacach, przez pragnienie aby ich dzień był czymś więcej niż rozmowy o niczym, jedzenie czy telewizor?
Ileż łez, nieszczęść i protestów wywołać może pojawienie się w naszej codzienności pięknego snu? Takiego, przez który przestaniemy liczyć czas w nikomu niepotrzebnych kombinacjach minut z sekundami. I czekać na piątek, na święta, na kolację z ukochaną osobą... Bo wartą celebracji wreszcie okaże się każda, marna chwila.
I zwyczajne uczucia. Narodzone nie dlatego, że myślimy, robimy i chcemy. Tylko dlatego, że jesteśmy. Wreszcie silni. Wreszcie stabilni. Wreszcie pewni, że zmierzamy w dobrym kierunku...
Przynajmniej tak się nam wydaje.
~~***~~
Zabawne jak cienka jest granica między miłością, a nienawiścią. I to w obie strony. Jak łatwo rzucić w twarz słowami pogardy, komuś dla kogo chwilę wcześniej byłeś ponoć gotów poświęcić życie. Zaryzykować wszystko. Ignorować stukających się po czole przyjaciół, zapadnięte z niepokoju oczy swoich rodziców i co chyba najważniejsze własny, do tej pory całkiem dobrze działający rozsądek.
Ale wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? Nie twoja głupota. Nie łzy. Nie pogubienie i nie cholerny zawód. Tylko fakt, że owa nienawiść, która Cię wypełnia, wciąż ma w sobie zbyt dużo z pieprzonej miłości...
- Chyba potrzebujesz więcej alkoholu – głos stojącej obok dziewczyny uwolnił go na moment od własnych, natarczywych myśli – i czegoś jeszcze, co?
Odwrócił głowę, spoglądając na nią pierwszy raz od momentu, w którym przysiadła się do niego, bezczelnie proponując aby stawiał jej drinki. Miała mocno wymalowane oczy, z których nie dało się wyczytać ani jednego słowa. Nie potrafił stwierdzić czy zaczepia go bo czuje się równie nieszczęśliwa co on sam, czy po prostu ma taki sposób na zabawę, w nudne sobotnie wieczory. Z całą pewnością jednak jej twarz była sztuczna, a jaśniuteńkie włosy utlenione niczym nowa, obciachowa fryzura Krafta. Zresztą jeśli chodzi o sposoby dowartościowywania się i zdolność sprawnego wyłudzania od niego pieniędzy na wódkę, to chyba też dogadałaby się z wiewiórą dość szybko. Tyle, że Kraft przynajmniej (podobno) był pełnoletni. A ona? Ile mogła mieć? Dziewiętnaście, osiemnaście? Czy nie daj Boże jeszcze mniej?
Rzucił nieprzytomnym wzrokiem na parkiet pełen tańczącej plątaniny ciał. Wszystkie poruszały się dokładnie tak samo, w rytm zdecydowanie zbyt głośnej muzyki. Niemal identyczne były też ich piski, okrzyki i głośny śmiech. Ale ile z nich serio czuło się jak w raju? A ile ratowało nieszczęsną imprezą własne myśli? Przed samotnością, którą uciszy jedynie topiąca się we łzach poduszka.
Być może Bóg, fatum, pech, klątwy czy inne tajemnicze 'coś', co wisiało tam gdzieś na górze, znało odpowiedź na to pytanie.
Ale on? W cholerę daleko było mu do jakiejkolwiek siły wyższej, cudotwórcy albo świętego. Faktom nie dało się zaprzeczyć. Był jedynie zupełnie pogubionym, niemiłosiernie wkurzającym najbliższych Michaelem, lat dwadzieścia pięć. Mógł się tylko biernie zastanawiać czemu świat, na którym przyszło mu żyć, od lat zajmuje się balansowaniem na równi pochyłej.
Równie mocno, jak nie zastanawiał się nad tym, co kryje w sobie jego Sara.
- Hej przystojniaku, pijemy jeszcze czy już wychodzimy? – nieznajoma zatrzepotała rzęsami, kładąc mu, (pozornie całkiem niechcący i po omacku), rękę na kolanie.
- Kim Ty w ogóle jesteś? – rzucił niedbale zamiast standardowego pytania o imię, jak gdyby na siłę chciał ją od siebie odgonić.
- A czy to ma jakieś znaczenie – wzruszyła ramionami, przesuwając jednocześnie swoją upartą dłoń zdecydowanie wyżej – i tak ani jutro, ani pojutrze, ani już nigdy się nie spotkamy. Więc może skończmy wreszcie gadać i wiesz... Znajdźmy sobie lepsze zajęcie.
Niestety nie był dzieckiem. Od samego początku doskonale rozumiał do czego dąży ta rozmowa. I w zasadzie... Z jakiej racji miałby nie skorzystać, co? Przecież nikt mu nie zabraniał zalać się w trupa, zapomnieć o całym świecie, po czym przespacerować się z tą laską do łazienki. A następnego dnia z kolejną jej podobną. I następną. I następną. Aż zrobi się z tego przeraźliwie puste, brudne, błędne koło. Trucizna w roli lekarstwa na serce.
W sumie jakkolwiek by na to nie patrzeć... Przecież nic skuteczniej nie zabije zakończonej bajki niż syf pokaleczonej przez los codzienności.
Z tym, że tego typu dziewczyna też ma życie. Teraz traktuje je jak śmiecia i chce się puszczać za alkohol. Ale kiedyś może przecież zrozumieć, że każdy dzień to nowa szansa. Może tak po prostu zapragnąć kogoś pokochać. I wmawiać sobie miłość, której nie da rady rozpoznać, gdyż jej serce zbytnio już skostnieje. Biedna nie będzie potrafić odważnie spojrzeć w lustro. Ani w ufną twarzyczkę własnego dziecka. Ani w oczy faceta, któremu obieca spędzić z nim życie.
A dlaczego to? Bo tacy debile jak on, wykorzystują jej, w gruncie rzeczy szczeniacką jeszcze głupotę, żeby zagłuszyć własną, zranioną duszę.
Boże... Gdyby choć jeden z tych wszystkich nieznanych mu gnojków, jakieś pięć, sześć lat temu, pomyślał przez moment, zamiast robić to co robił... Może nie stałaby się rzecz, przez którą teraz, od kilku tygodni miał kurwa ochotę tłuc głową o ścianę.
Zrobiło mu się wstyd, że choć przez moment pomyślał, że w sumie dałby radę stać się taki sam jak oni. I bez zastanowienia, dla sportu zaliczyć tą czy inną pogubioną istotę, w zadymionej, brudnej, męskiej toalecie.
- Szanuj się kobieto – zdecydowanym ruchem odłożył rękę nastolatki z powrotem na zalany wódką stolik przy barze – oboje zasługujemy na coś lepszego.
- Jak nie Ty, to będzie ktoś inny – odparła niepewnie, ale na jej pustej, wręcz w sposób profesjonalny wyreżyserowanej twarzy, po raz pierwszy pojawił się jakiś wyraz. A dokładnie szok.
- Idź do domu – poprosił, znacznie już łagodniej. Nie skończ jak Sara. I - gdy dorośniesz do układania sobie przyszłości - uważaj na ślepych głupców, którzy będą chcieli zmienić twoje smutne życie, w czułą, sentymentalną bajeczkę.
Rycerz, kurwa. Zachciało mu się bawić w romantyka na białym koniu. Może stworzą na jego podobieństwo wizerunek jakiejś męskiej wersji lalki Barbie...
Chyba na ironii też się nie znał.
- Dziwny jesteś – nieznajoma uśmiechnęła się, delikatnie muskając ustami zarost na jego policzku – wyglądasz na ciacho, a gadasz jak podstarzały ksiądz.
Parsknęła chorobliwym chichotem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Ale przekaz chyba zrozumiała. Dopiła drinka, pospiesznie zarzuciła na siebie, niezasłaniającą jej nawet zakolczykowanego pępka, kurteczkę i już jej nie było.
Przynajmniej tyle dobrego.
~~***~~
Gdy marzysz aby mieć swój świat, powinieneś zbudować go sobie od zera. Zamienić potrzebę posiadania domu na konkretny plan, wypełniający życie Twoje i twoich najbliższych. Zacząć od położenia fundamentu, którym musi być serce. Nie połówka serca. I nie trzy czwarte, ani osiem dziesiątych. Bo ono nie jest przecież zwykłym kawałkiem mięsa. Nie odrośnie, ani nie zapomni o cząstce, pozostawionej przez Ciebie na zewnątrz.
I najzwyczajniej czuje potrzebę bycia całością. Integralną. Zwalczającą naturalne, nieustannie rodzące się w nim obawy.
Dopiero gdy mocno bije Ci w piersi, możesz, niczym zawodowiec przejść do kolejnego etapu. Wykonać precyzyjne, architektoniczne obliczenia na kruchym materiale nadziei zmieszanej z emocjami.
I nie liczyć, że wszystko będzie takie jak w Twoich snach. Niektóre elementy owszem – wyjdą idealnie. Będą planowane przed długi czas. Na konkretny moment, konkretne miejsce, konkretny odcień i konkretną liczbę osób. Ale inne wręcz przeciwnie. Wyskoczą Ci niczym diabeł z pudełka. Niespodziewanie, pod wpływem chwili i w - zdawało by się - kompletnie nielogicznych konfiguracjach. Te także musisz przyjąć. Ze świadomością, że żadna konstrukcja nie jest doskonała. Że pomiędzy idealnym kruszcem uczuć istnieją dziury. Mniej stabilniejsze punkty, znacznie bardziej od reszty podatne na uszkodzenia. Blizny, kłótnie, niepewność. Rany, które zadała przeszłość.
Nie boisz się ich. Bo przecież znasz je na pamięć. To Ty stworzyłeś ten świat. I wiesz jak walczyć z każdym nawet najmniejszym brudem. Jak wykopać go na klatkę schodową, tak aby sam już nigdy nie ośmielił się pukać do Twoich drzwi.
Gorzej gdy jest zupełnie inaczej. Gdy przygarniasz sobie dom, z którego powstaniem nie miałeś kompletnie nic wspólnego. W momencie, w którym on stawiał pierwsze ‘kroki’ i musiał wszystkimi siłami zapierać się, aby nie runąć w zalążku, Ty siedziałeś jeszcze na garnuszku u mamusi, nie potrafiąc nawet wyprasować własnych spodni. Grałeś z kolegami w piłkę, śmiałeś się do ślicznych dziewczyn, krzywiłeś nad nielegalnie kupionym piwem i marzyłeś o karierze wielkiej gwiazdy. Nie wiedząc, że to co pokochasz kiedyś najmocniej, przekonuje się właśnie każdą cząstką siebie, że życie to cholernie bezwzględna suka. Która zechce odebrać Ci Twoje marzenia, zanim jeszcze dowiesz się o ich istnieniu.
Z tym, że nie przewiduje, iż one okazują się być niezłomne. I po latach poznajesz wreszcie ten swój wyśniony dom. Kompletnie pogubiony, nieodkurzony i przykryty grubą warstwą kurzu. Świecący wszechobecną pustką. Błagający Cię wręcz abyś wszedł do środka i został tym, czego nigdy w nim nie było – fundamentem. Abyś przekonał go, że już jest bezpieczny. Że Ty się nim zajmiesz. Że potrafisz odnaleźć się w roli nieszczęsnego księcia w lśniącej zbroi. I że przede wszystkim dasz sobie radę.
Jesteś cholernie pewny siebie.
Z tym, iż... Nie masz pojęcia co tkwi w ścianach. A lekkomyślnie nie zadajesz żadnych pytań, godząc się z faktem pozostania w ułudnym poczuciu nieświadomości. Chcesz żyć banalnym tu i teraz. Bez odnajdywania dziur, mogącego spowodować rozdrapanie ran. Tych których w żaden sposób nie da się połączyć z Tobą.
I gdy przychodzi decydujący moment, w jeden dzień przegrywasz wszystko. Bo jak miałeś idioto, bronić dom przed ‘wrogiem’, o którym nigdy nie usłyszałeś? Przed błędem w planie konstrukcji, będącym dla Twoich oczu jedną, wielką niewiadomą. Przed złem, silniejszym od idealnej, bajkowej przyszłości, jaką sobie wymarzyłeś. Bo po tym wszystkim co nagle do Ciebie dotarło, nie potrafisz użyć już formy ‘wymarzyliście’.
Zostaje Ci jeden, wielki zawód. Ten, błyszczący w oczach sześcioletniego dzieciaka, któremu obiecałeś kilka miesięcy wcześniej, że będzie mógł wybrać pierścionek dla swojej mamy. A teraz musisz mu wytłumaczyć, że wszystko właśnie trafił szlag.
I ten, który po prostu rozsadza Ci głowę. Widoczny w każdym przechodniu, w każdym grymasie twarzy. W każdym rzucanym ze współczuciem bądź przekąsem ‘a nie mówiłem’. W brudnym wiosennym niebie, najwyraźniej płaczącym po minionej zimie.
Załamani ludzie często w to niebo patrzą, nie? I z pretensją w głosie wykrzykują banalne słówko ‘dlaczego?’. Albo chociażby kretyńskie ‘jak zapomnieć?‘. Bo sami nie mają właściwie pojęcia co się stało. Boją się, iż każdy kolejny krok, będzie tylko następnym, karygodnym błędem. Nie zależnie czy postawią go do przodu czy do tyłu. W stronę słońca czy też ciemności.
Kłopoty są ślepą uliczką. Przekonałeś się o tym ostatnio aż za dobrze.
Z tym, że gdybyś to Ty wierzył, że serio uzyskasz z góry jakąś wskazówkę, zapytałbyś o coś zupełnie innego, prawda? Zapytałbyś czemu nie umiałeś po prostu wybaczyć.
Bo jasne. Byłeś zwykłym, słabym, kruchym człowiekiem. Za dużo od siebie wymagałeś. Chciałeś w pojedynkę uratować świat, nie bacząc na to, że życie lubi się mścić na samozwańczych, w istocie zupełnie niedojrzałych ‘superbohaterach’.
Ale serio kochałeś. A prawdziwa miłość podobno znosi przecież wszystko... Nie ma dla niej granic, mostów czy murów.
Co się więc stało, że nawet ona nie wystarczyła?
Nie umiesz znaleźć odpowiedzi. Więc stoisz bez niej na przysłowiowym deszczu, przestając pamiętać nawet o tym, że mokniesz. I czujesz, że będziesz sobie musiał poradzić sam.
Bo niebo uparcie milczy.
____________________
Cześć dziewczyny. No tak, wiem. Ja już nie piszę oficjalnie od ponad roku i wiele razy mówiłam, że to definitywny 'koniec kariery'. Ale jak się okazuje raczej tylko 'koniec formy', bo nadal mnie do tego ciągnie. I może w końcu zacznie znowu cieszyć. Widzę duże szanse. Pod warunkiem, że za drugim podejściem zrobię w maju wszystko tak jak planuję.
Cześć dziewczyny. No tak, wiem. Ja już nie piszę oficjalnie od ponad roku i wiele razy mówiłam, że to definitywny 'koniec kariery'. Ale jak się okazuje raczej tylko 'koniec formy', bo nadal mnie do tego ciągnie. I może w końcu zacznie znowu cieszyć. Widzę duże szanse. Pod warunkiem, że za drugim podejściem zrobię w maju wszystko tak jak planuję.
Podziękowania dla Innsbrucku, gregorkowej dolinki (i samego Grega) za podrzucenie mi pięknych widoków, a co za tym idzie (chyba) weny. Dla tych kilka osób, które nie zwątpiły, że kiedyś mi się jeszcze zachce, bo (niestety, dla poziomu blogosfery:p) raczej miały rację. I dla takiej jednej, która nie lubi być wyróżniana, ale wie co, jak i za co❤️
To teraz na temat. To u góry momentami będzie ckliwe i uczuciowe., aż się tego boję. Ale spokojnie, moja natura nie umarła, więc na okrucieństwo też starczy miejsca. Zwyczajne, a nie kryminalne tym razem, ale zawsze to coś. Może dla odmiany stworzę (to słowo jest nie na miejscu, ale cóż xD) klimat mówiący, iż nie każdy facet to świnia. A że nie-świniom też nie wychodzi... No cóż, takie życie.
Michi wziął się tu na drodze trzyosobowego głosowania, w którym pokonał mnie i moją opcję 'nie chcę chyba pisać o nikim, bo to bez sensu' w stosunku 2:1. Więc demokracja to demokracja i jestem grzeczna:p
I ostatnie. Odkąd pół roku temu rozwaliłam tableta, moim nadrzędnym przyrządem do kontaktów ze światem jest telefon. Więc wygląd tego ogarnę bardziej, jak będę mieć okazję zwinąć na dłużej czyjegoś laptopa.
To do napisania. Na razie raz na miesiąc/dwa, a w połowie maja biorę się za to na serio. Jak się nie ogarnę to można mnie straszyć straszną rodziną Prevc. Albo pamiętnymi kulkami do kąpieli. Powinno pomóc :D
Czy ktoś jeszcze mnie zniesie?
xD
(powinnam się uczyć zwięzłości w wyrażaniu uczuć i emocji od Ricza)
Steeeeeeeeeeeeeeeeeella! <3 Jak ja się cieszę, że znów będę mogła Cię czytać, rozmyślać, kombinować, łączyć fakty i zachwycać się wszystkim. Po prostu jakaś pustka w moim blogerowym serduszku została właśnie załatana i aż poczułam się tak, jak kilka lat temu, kiedy czytałam Paryż, potem Thomasa i Wanka <3 To tak jakby wszystkie miłe wspomnienia wróciły w kilka sekund i naprawdę nie potrafię opisać tego, jak mi teraz jest miło. Tak bardzo brakowało mi Twojego pisania, tego czegoś, co sprawia, że mam ochotę od razu poznać całość, bo wciąga mnie kilka pierwszych słów. Ta atmosfera, której nie ma u nikogo i...te bohaterki. Ach, te twoje bohaterki. Zdecydowanie "Twoje". I Sara zdecydowanie będzie do nich należeć.
OdpowiedzUsuńWłaśnie. Sara. Można już chyba stwierdzić, że nie miała łatwego życia. Dziecko? Raczej nie Michaela, skoro ma 6 lat (obstawiam, że dziecko, choć to może rodzeństwo? Ale coś mi mówi, że jednak nie). Trudna przeszłość, walka z życiem już w młodym wieku. I z tymi problemami wkroczyła w dorosłość, a potem w związek z Michim. Który chciał być rycerzem na białym koniu. I...przeliczył swoje możliwości? Choć wydaje mi się kluczowy fakt, że jak sam przyznał- "nie znał wroga". Narkotyki, toksyczne znajomości, a może wszystko naraz i coś jeszcze? Zdecydowanie ciemna przeszłość wkroczyła w teraźniejszość i pokonała dobre zamiary Michaela. Bo przecież od przeszłośći nie można uciec. Nawet kiedy się bardzo chce, kiedy chce się to zrobić dla drugiej osoby. Ona zawsze wraca, czasem w najmniej odpowiednim momencie.
To jest w sumie takie proste- miłość nie zawsze wystarcza. Ale często o tym zapominamy w swojej naiwności. Wydaje się, że dając drugiej osobie miłosć i wsparcie można ją wyciągnąć z każdego dołka. Tylko co, jeśli ten dołek jest za głęboki? Miłość może czasem utrzymać na powierzchni, ale- jakkolwiek brutalnie to zabrzmi- nie powstrzyma przed pójściem na dno. Czasem niektóre sprawy zaszły juz za daleko. Czy tak było w przypadku Sary i Michaela? co się stało? Coś w środku podpowiada mi, że być może Sara sama pozbawiła się życia. Ale chyba jeszcze za wcześnie na takie stwierdzenie. I co zrobi Michael?
Chcę się tego dowiedzieć, bo wpadłam na amen. Koniec. Kupiłaś mnie tym prologiem. Czekam niecierpliwie na pierwszy rozdział i jeszcze raz dziękuję za ten powrót. Jak za starych, dobrych czasów, co? :)
Ja na wstępie mam postulat (wiem, że masz trudności techniczne, to tak na przyszłość): czy te literki na końcu mogą być ciut większe? Bo ja jestem z tych, co czytają te końcowe wypociny... o ile je widzą ;P. A z tym ostatnim mam kłopot, więc zanim dotrę do okulisty... Rozumiesz? ;)
OdpowiedzUsuńA teraz treść ciut bardziej merytoryczna. Bo to chyba moje pierwsze spotkanie z Twoją twórczością. A ja mam taki plan, żeby ponadrabiać teksty "kultowych" pisarek blogspotowych, a Ty się do tego grona na mojej liście zaliczasz. Tylko jakoś czasu nie było. A pierwszy odbiór jest... bardzo pozytywny :>
Domyśliłam się, że opowiadanie będzie o AUTach, a przynajmniej o jednym (Kraft jako kierunkowskaz, spełnia się lepiej niż w roli kuli do kąpieli :P), jak sama zdradziłaś o Michim (swoją drogą Michi padł kiedyś moją ofiarą, może nie za sprawą głosowania, ale stopniowej eliminacji, więc rozumiem takie podejście do tematu wyboru głównego bohatera). Szczerze Ci powiem, że myślałam, że będzie o Gregorze, ale jak widać, pomyliłam się.
Ale, ale, miało być merytorycznie!
Powiem szczerze, że ten pełen przemyśleń początek trochę topornie do mnie docierał. Myślę, że w oczekiwaniu na kolejne rozdziały jeszcze do nich wrócę, bo teraz nie do końca je potrafię docenić. trochę wymęczył mnie weekend, więc mam ciężkie myślenie, a i warunki do lektury mało sprzyjające.
Tak czy siak - powoli klaruje mi się wizja tej historii. Tak malutkimi kroczkami. Czy będzie to historia o tym, że ludzie są jak Księżyc - odbijają tylko to światło, które dociera do nich z innych gwiazd? Że wszystkie krzywdy, których doznajemy w życiu, zostawiają w nas ślad, są jak kolce, którymi potem ranimy innych ludzi?
Historia, w której jest Michi (a przynajmniej tak napisałaś :P), jest Sara i jest sześcioletni szkrab. A także kłopoty, sprzed kilku lat, kładące się cieniem na teraźniejszość.
Powiem krótko - zaintrygowałaś, zatem na 100% zostaję!
Buziak, weny i powodzenia na... maturze? Dobrze kombinuję?
Ola (E_A)
PS: Wybacz jakość i długość tego komentarza, obiecuję poprawę!
Przewijało mi się na ćwierkaczu, że w końcu coś napisałaś, więc przekopałam Twoje konto i znalazłam się tutaj. I o mój Boże, jak to dobrze, że chociaż na to jedno w końcu się uparłam i przeczytałam powyższe. Aż nie zrobiłam tego, co zazwyczaj robię po lekturze, czyt. nie zamknęłam karty z myślą "wrócę z komentarzem za jakiś czas), tylko piszę od razu. Daleko mi tu będzie do Twoich pięknych wywodów i analiz, które szczerze uwielbiam, ale chciałabym, abyś po prostu wiedziała, że tu jestem, czytam i mocno Cię wspieram w tworzeniu powyższego. Bo to jest łał i cholernie mocno chwyciło mnie za serducho. A jak prolog chwyta mnie za serducho i je ściska do tego stopnia, że chce mi się wyć, no to koleżanko, mamy do czynienia z czymś naprawdę dobrym. Czymś, co bardzo potrzebowałam przeczytać właśnie dziś, właśnie teraz. Bo to mi dało taki zalążek wiary w dalsze pisanie i poczucie, że po długiej przerwie wciąż można to robić. Za to Ci ogromnie dziękuję. <3
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem tego, co powyżej i właściwie to nie wiem co mogłabym tu napisać oprócz tego, jak bardzo podziwiam Ciebie i Twój sposób przekazywania tego, co siedzi w bohaterze. Doceniłam to już w opowiadaniu, które pisałaś o siostrze Wanka (myślę o nim zawsze, gdy słucham "let her go"), a tutaj serwujesz nam to, co w Twoim pisaniu tak bardzo lubię - opis emocji postaci, które nie są przekazane wprost, tylko pięknie wplątane w słowa. Siedzisz w postaci, czujesz ją, a to nie jest przecież prosta sprawa. No i sama historia, to, co musiało się wydarzyć "przed" prologiem... Ach, nie podejmuję się na razie żadnego przewidywania przeszłości, bo prolog to nie miejsce na to. Wiedz po prostu, że mnie tu masz i będę czekać na każdy kolejny rozdział ze zniecierpliwieniem.
Ściskam Cię bardzo mocno, trzymam kciuki i przepraszam za to, co tu nawypisywałam - moje zdolności komentarzowe nigdy nie były wybitne, a forma, którą prezentuję w ciagu ostatniego roku jest godna pożałowania. Anyway jestem tutaj i czekam!
PS. Misiek to chyba najlepszy wybór! Kocham Cię za niego! <3
Stella <3 jejku.
OdpowiedzUsuńMam łzy w oczach. To pewnie głupie i naiwne, ale czuję się, jakbyśmy się kopsnęły w czasie kilka lat wstecz. Tak mniej więcej w czasy Paryża. Kiedy wybory życiowe wydawały mi się jeszcze bardzo odległe, kiedy nie miałam problemów z rzucaniem studiów, ani poczucia, że to wszystko jest cholernie skomplikowane. Przypomniałaś mi właśnie, dlaczego tak bardzo kocham Twoje pisanie. Jest absolutnie niepowtarzalne i wyjątkowe. Już kiedyś to mówiłam, ale to było bardzo dawno temu, więc powtórzę. Twoje metafory, porównania i spostrzeżenia poruszają te struny w duszy człowieka, których każdy boi się dotykać. Bo to po prostu często boli. To, co piszesz jest zawsze tak bardzo prawdziwe. Tworzysz tak naprawdę dwie historie. Jedną - ze swoimi bohaterami i drugą - o każdym z nas bez wyjątku. Dałabym sobie rękę uciąć, że każdy znalazłby w niej coś dla siebie.
Miłość i nienawiść. Fakt, cienka między nimi granica. Chyba dlatego, że oba te uczucia wymagają wielkiej pasji i zaangażowania. I jeśli kogoś bardzo, bardzo kochasz i potwornie się na nim zawiedziesz, jeśli Cię zrani - boli okropnie. I jeśli zaczynasz go nienawidzić, to tak samo mocno jak wcześniej kochałeś. Im silniejsza miłość, tym silniejsza nienawiść.
Chyba zaczynam wchodzić w nastrój singlowo-walentynkowy. Ale to już ta pora. Trzeba powoli szykować wino i pizzę.
Michi. Michi jest piękny i chyba mocno zagubiony. Zaplątałaś nam oczywiście informacje na jego temat, ale widzę to tak, że Sara była te pięć - sześć lat temu mniej więcej taka jak ta dziewczyna z klubu. Albo ktoś ją skrzywdził, wykorzystał i porzucił. Mam tu kilka możliwych wersji. Ewidentnie natomiast skończyło się dzieckiem. Tylko teraz nie wiadomo, co się wydarzyło, czy może jakie informacje wyszły na jaw. Nie wiem. Ale Michael o coś się chyba obwinia. Zdaje się, że nie zachował się tak, jak powinien.
Jakkolwiek nie mam pojęcia, jak to prawidłowe zachowanie powinno wyglądać.
Wiesz, co? Dopiero teraz tak naprawdę poczułam, jak bardzo Cię tu brakowało w roli autorki. Bo to, że jesteś mistrzynią komentarzy, wiadomo. Ale to nie jest wystarczające. Blogosfera Cię potrzebuje <3
Buziak! :*
P.S. Kulki do kąpieli na zawsze w naszej pamięci XD
O rety, jak mi tego brakowało. Kocham sposób, w jaki oddajesz emocje swoich bohaterów. Czegoś takiego nie ma chyba nigdzie indziej. Przynajmniej ja tam jeszcze nie dotarłam, ale nie muszę, skoro Ty wracasz <3
OdpowiedzUsuńMichael chyba najlepiej pasuje do bohatera, którego stworzyłaś, więc nawet jeśli zostałaś nieco przymuszona do tego, by go tutaj umieścić, to wybór jest idealny. Jest za grzeczny na Gregora, a na Krafta... no cóż. Kraft chyba sam się eliminuje XD A Michael wpasował się idealnie.
Na razie wiemy niewiele na temat historii, ale taka jest rola prologu - pokazać kawałek świata bohaterów i zaciekawić czytelnika. Udało Ci się - jak zwykle, z resztą. To, co jest pewne to to, że jakiś niewidzialny wróg stanął między nimi. Niewidzialny, przynajmniej dla Michaela, bo - jak sam twierdzi - nie wiedział o jego istnieniu, a kiedy się dowiedział, było za późno. Kim jest ten wróg? To człowiek, przeszłość, a może jakieś narkotyki albo alkohol? Albo to wszystko się jakoś razem kumuluje? W każdym razie, możemy domyślić się, że Sara nie miała łatwego życia. Świadczy o tym sam fakt, iż ma sześcioletnie dziecko (domyślam się, że to nie jest dziecko Michaela), które wychowywała samotnie, dopóki nie pojawił się Hayboeck. Porównanie Sary do dziewczyny z klubu też powinno dać nam jakąś wskazówkę, ale z rzucaniem jakichś domysłów może lepiej poczekam na kolejne rozdziały. Nie chciałabym zbyt pochopnie oceniać bohaterki, skoro jeszcze nawet nie poznałam jej bezpośrednio.
Czekam na następne rozdziały <3
Buziaki :*
Jak mi brakuje opowiadań o Hayboecku! Znaczy, kiedyś, kiedy pragnęłam o nim czytać, to chyba nic nie było, ale teraz jest przeważnie sam szajs i doprawdy nie pamiętam, czy kiedykolwiek czytałam o nim coś dobrego, zwłaszcza, że ostatnio dość mało czytam. Ale coś czuję, że last-true-mouthpiece całkowicie zaspokoi moje zachciewajki i że będę tu od razu przybiegać, gdy tylko pojawi się nowość <3.
OdpowiedzUsuńWybacz, że nie będę się rozpisywać. Ale chcę, żebyś wiedziała, że bardzo spodobał mi się ten prolog i zaintrygowałaś mnie tą częścią. Myślę, że może chować się za tym bardzo dobra historia i cóż, nie pozwolę, aby mnie ominęła. :D
Trzymaj się i wenki życzę!
No dobrze, chyba czas zmierzyć się z tym, co może wyjść spod moich paluszków, kiedy zacznę rozwodzić się nad panem Michaelem i to w takim wydaniu! Pan rycerz w lśniącej zbroi, czyli idealne wyobrażenie mojego pana idealnego (zaraz po Rudym :P).
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że niesamowicie, ale to naprawdę NIESAMOWICIE cieszę się, że ten dziwny kraj, który powinien w ogóle zniknąć z mapy, tym razem postanowił jednak na coś się przydać i natchnął Cię do pisania. Dzięki ci, Austrio i mieście Świniaka. No i czuję dumę jako współodpowiedzialna za obsadzenie głównej roli.
Przyznaję jednak, że zaczynając czytać nie sądziłam, że naprawdę będzie o nim. Albo inaczej - sądziłam, że w prologu po prostu nie zdradzisz nam jeszcze jego tożsamości, ale zaczynając czytać i tak miałam go przed oczami.
Dlatego (nieee, chyba przy każdym skakalcu by mnie to ruszyło, no ale nie oszukujmy się, ostatnio na niektórych reaguje nieco bardziej niż na innych :P) już pierwsze zdanie wryło mnie w fotel. No bo, ok, zapowiadałaś, że będzie ckliwie, że nie będzie kryminalnych dram, a jednak na dzień dobry czytamy o POGRZEBIE! I jakoś tak, wzięłam to dosłownie :( W ogóle ten wstęp jest tak brutalnie prawdziwy i zważywszy na ostatnie wydarzenia ze skoczni (nie wiem, może wcześniej po prostu nie było o tym głośno) taki bliski tym wariatom, którzy są w stanie igrać z własnym życiem, żeby spełniać te swoje marzenia o lataniu :( Ale na szczęście czasem przychodzi w życiu takie coś, co sprawia, że już nie są tacy chętni do ryzyka, że zdają sobie sprawę, iż stąpanie po ziemi u boku wyjątkowej osoby może być równie wspaniałe, jak to łamanie prawa grawitacji.
No i wychodzi na to, że do niego to dotarło, ale niestety po to, żeby lada moment to coś (a raczej tego kogoś) stracić.
Tylko pytanie - JAK JĄ STRACIŁ???
Ok, zanim się znów zacznę rozwodzić i zachwycać Hejhopkiem, powiem, że niesamowicie mi się podoba ten tekst o miłości i nienawiści. W pełni się z nim zgadzam i uważam, że nie istnieje nienawiść bez miłości (albo innego, równie silnego uczucia), bo wówczas mamy do czynienia po prostu z obojętnością. Jeśli nienawidzimy kogoś, kogo obdarzaliśmy uczuciem, to znaczy że to uczucie wciąż w nas tkwi.
No dobrze, a teraz ochy achy, piski i machanie łapkami, bo tu naprawdę jest Misiek i to taki.... awwwww. Pamiętam, jak czytałam pierwszy raz i siedziała jak na szpilkach czy on się złamie i zachowa... eh, po prostu jak facet, czy naprawdę okaże się tym porządnym, tym rycerzem w lśniącej zbroi. No i się okazał <3 Nieważne że jest przed pierwszą, bo to wyznanie do postaci z Twojej historii (:P) uwielbiam go za to całyyyyym moim serduchem. Szacun Misiek, szacun! Szczególnie, że trzeba przyznać, że pannica była naprawdę zdeterminowana i wręcz bezczelnie odważna.
"Trucizna w roli lekarstwa na serce." - kolejny tekst do kolekcji moich ukochanych. W ogóle tamte jego przemyślenia! Raniące serce, a zarazem tak pięknie ujęłaś to wszystko. W sumie to nawet bym go chyba w tamtym momencie zrozumiała, gdyby jednak z nią poszedł. Ale nie, Misiek jest moim małym ideałem i się nie dał. Szczególnie że z tych późniejszych przemyśleń wynika, że JEGO Sara nie szczędziła sobie w przeszłości takich przygód. Nawet chyba znacznie gorszych i bardziej zatruwających duszę.
"W sumie jakkolwiek by na to nie patrzeć... Przecież nic skuteczniej nie zabije zakończonej bajki niż syf pokaleczonej przez los codzienności." - I TY MI CHCESZ POWIEDZIEĆ, ŻE TO BĘDZIE CKLIWE I SŁODKIE?????????????
ok, nie lecę cytatami i moimi reakcjami na to, bo znów mi będzie wstyd. Chociaż to chyba najłatwiejszy sposób komentowania. Przynajmniej dla mnie ostatnio.
W każdy razie te słowa o 'gnojkach pięć, sześć lat temu' utwierdzają mnie w przekonaniu, że Sara chyba miała za sobą taką właśnie przeszłośc.
Tzn podobną! Bo coś mi się wydaje, że to było jednak więcej niż tylko kilku przypadkowych i całkowicie świadomie wybranych kolesi wyhaczonych w barze. Nie wiem czemu, ale bardziej mi chodzi po głowie jakiś gwałt albo jakaś bolesna tajemnica, która skłoniła ją do takiego życia. No ale na razie nie będę nic zgadywać, bo to za wcześnie.
UsuńMiałam tego nie robić, ale muszę:
"- Szanuj się kobieto – zdecydowanym ruchem odłożył rękę nastolatki z powrotem na zalany wódką stolik przy barze – oboje zasługujemy na coś lepszego." - Mogę go za to wycałować??? A przynajmniej odpowiednio wypiszczeć, jak go uwielbiam i podziwiam?
Kurczę, miałam nie zgadywać, ale przy tym 'nie skończ jak Sara' pomyślałam, że może ona była prostytutką albo pracowała w jakimś klubie dla panów? A Miśko się zakochał i postanowił wyrwać ją z tego 'zawodu'.
Takie tam dziwne pomysły, ale wtedy faktycznie by pasowało, że byłł rycerzem w lśniącej zbroi.
"- Dziwny jesteś – nieznajoma uśmiechnęła się, delikatnie muskając ustami zarost na jego policzku" - MUSIAŁAŚ? Nie mógł akurat być ogolony??? Wcale nie wyczułam, że to było specjalnie :P
Ahhhh a teraz przechodzimy do tego, co tygryski lubią najbardziej. PIĘKNEJ METAFORY! Budowanie sobie życia, jak budowanie domu. Nie wiem skąd Ty bierzesz te porównania, ale po prostu zawsze roznoszą mnie na łopatki i sprawiają, że siedzę jakiś czas z rozpostartą w zachwycie gębą. Bo są takie, że sama bym na to nie wpadła, a zarazem są po prostu idealne, trafione w każdym najmniejszym szczególiku i czarują, po prostu czarują czytelnika na tyle, że daje się zwieść słowom i przesłaniu i aż czasem zapomina o łapaniu podtekstów. Dlatego teraz czytam drugi raz i postaram się nie dać zwieść temu czarowi słów, ale doszukać się w nich ukrytych prawd o tej historii.
No więc tak: mamy krzywdę, która działa się Sarze, kiedy Misiek był jeszcze szczenięciem (i nie umiał uprasować własnych spodni XD), krzywdę o której on nie wiedział. Nie tylko dlatego, że się wówczas nie znali, ale wychodzi na to że również później, jak już sie poznali, to nie pytał o jej przeszłość, nie dociekał co się złego działo, aż do chwili, kiedy ta przeszłość jakoś nagle powróciła i zrujnowała wszystko.
Mamy dziecko, dziecko, które on zna, wiec to nie mogła być ta przeszłość (co najwyżej jego tatuś). Tylko że dziecko ma sześć lat, więc tak mi się liczy, że te gnojki, które rujnowały Sarze życie były już po narodzinach dzieciaka. Co skłania mnie ku opcji, że ona zarabiała w taki sposób na życie, żeby utrzymać to dziecko. No i jakoś mam takie wrażenie, że to dziecko wciąż jest przy Michaelu, więc to raczej nie wersja z kłótnią i odejściem Sary, bo przecież zabrałaby wówczas małego ze sobą.
A skoro on jest z nim, a on jest załamany i szuka 'odpowiedzi' w niebie... to przychodzi mi na myśl jedynie, że naprawdę zabiłaś Sarę :(
Końcówki jednak nie umiem rozszyfrować. Tej o wybaczeniu. Pozwalam Ci więc czarować mnie jedynie słowami, łamać mi serce wyobrażeniem Miśka w deszczu i czekać na więcej.
Zakochałam się w tej historii. Może być ckliwa, może być słodka, możesz dać nawet dużo Krafta, albo przewijającego się Grega. Godzę się na wszystko, bo wiem że warto.
Auty mogą być złe, ale jak widać czasem sie do czegoś przydają i bywają idealnym materiałem w paluszkach wyśmienitych pisarek.
Cieszę się bardzo na Twoje pisanie i na tę historię, bo zaciekawiłaś mnie niesamowicie. Pisz nam jak najszybciej i jak najdłużej <3
Stelluś... wykorzystałam chyba wszystkie możliwe wymówki, minął z miesiąc odkąd opublikowałaś ten prolog i jeszcze więcej odkąd ja go pierwszy raz przeczytałam. I chyba dalej nie wiem ani co napisać, ani jak. Odwykłam od pisania komentarzy do Twoich cudeniek, żeby nie powiedzieć, że od pisania w ogóle. Także musisz mi regularnie przypominać jak to jest, żebym nie siedziała przed telefonem z pustą głową.
OdpowiedzUsuńMam zapisane wszystkie Twoje historie, ale nie tylko na dysku, bo przede wszystkim w sercu. Ty zawsze tworzysz coś, czego się nie zapomina. Przekazujesz w tych opowiadaniach siebie, raz w mniejszym, raz w większym stopniu. To jest coś wyjątkowego, chyba najlepszy sposób na wykorzystanie własnych doświadczeń. Jednocześnie tak układasz fabuły, że każdy jest w stanie stać się na chwilę bohaterem Twojej wyobraźni. Zrozumieć go, powiedzieć "też tak mam". Mimo tego ukazywania postaci najgłębiej jak się da, zostawiasz też zawsze szerokie pole do interpretacji. Szczególnie na początku, w prologu i w pierwszych rozdziałach. Ale to, co nazywamy "przemyśleniami" kocham u Ciebie od prologu do epilogu. Zresztą doskonale o tym wiesz.
Prawdę mówiąc, moje pierwsze odczucia związane z tym prologiem, były takie, że to opowiadanie będzie inne. I będę się tego trzymać. Z pozoru wszystko jest typowe dla Ciebie. Przemyślenia, poplątani bohaterowie, kilka niedomówień. Chyba nie potrafię nawet dokładnie określić na czym polega ta różnica. Może chodzi o to, że ciężko będzie pobić opowieść o Lenie pod względem bijących zewsząd emocji.
No ale ja lepiej do treści w końcu przejdę, bo zachwycać się nad Twoim stylem i sposobem budowania opowiadań, mogę zawsze i wszędzie, a ten prolog będę komentować tylko raz.
Powinnam chyba wspomnieć o tym, że już pierwsze zdania mocno mną wstrząsnęły, bo obiecywałaś ckliwość i brak trupów, a przywaliłaś pogrzebem. Wystarczyło jednak doczytać do końca, by zrozumieć, że to po prostu trafna metafora teraźniejszości. Tej pustki, której Michaelowi nic nie zastąpi, która doprowadza do tego, że on jest "martwy", bo zabiły do marzenia o miłości i rodzinie. Trudno więc, żeby po czym takim nie zagubić sensu życia. I uświadomić sobie, że to, co było dla nas najważniejsze i najpiękniejsze na świecie, było tylko krótkim, intensywnym snem. Czasem naprawdę lepiej czegoś nie przeżyć niż później mieć za czymś tęsknić. Bo to taka tęsknota, której nic nie uleczy, bo pewnych osób nie da się po prostu zastąpić. Ani przeżyć czegoś drugi raz w ten sam sposób. I nie chodzi nawet o jakieś wielkie uniesienia, tylko o te "marne chwile".
O uczuciach nie napiszę nic, bo w kilku zdaniach zawarłaś wszystko, co ważne. I w takim stylu, że komentarzem bym to popsuła.
A na ile realna jest siła płynąca z miłości... do tego odniosę się przy epilogu. Bo przecież to, że obrało się zły kierunek, nie znaczy wcale, że coś się definitywnie kończy. Zawsze można zawrócić albo spotkać tą samą osobę na kolejnym skrzyżowaniu. Chociaż o Twoim opowiadaniu trudno się pisze takie optymistyczne prognozy. :p
Oj Michi, Michi. Głębokie myśli to najlepiej snuć sobie w domu, ewentualnie na spacerze przy ładnych widoczkach, a nie wśród hałasu i alkoholu. Tworzył nam się mądry wywód, aż nagle pojawia się jakaś niekoniecznie mądra istota i schodzimy na ziemię, do rzeczywistości, która wcale nie jest lepsza niż była.
Sądząc po tym jak intensywnie kotłują się w nim uczucia to od rozstania nie minęło wiele czasu. Ze złością i nienawiścią ciągle walczy miłość, a poza tym on wydaje się być tym facetem idealnym. Bo to jest facet, który myśli. On nie boi się myśleć ani robić inaczej niż jego pokolenie. I nie jest jednym z tych, którzy zranią tylko dlatego że zostali zranieni.
Sam przecież pyta siebie co mu szkodzi. Przecież nawet nie musi się wysilać, ta dziewczyna sama przejmuje inicjatywę. Ale bardzo ważne jest to, co on stwierdza na początku.
Ona jest sztuczna. Nie da się nic wyczytać nawet z jej oczu. Zraniona? Zagubiona? Może po prostu bezmyślnie rozrywkowa? Nie wie tego. I nie dowiedziałby się, nawet gdyby spędzili razem noc. Nie spotkaliby się więcej. A nawet gdyby, mógłby jej zwyczajnie nie poznać. Mogłaby być już wtedy innym człowiekiem. Czy może raczej inną fasadą. Z innym odcieniem podkładu czy włosów.
UsuńA mogłoby być też tak, jak on myśli. Mogłaby przewartościować swoje życie. Powinnam teraz napisać "tak jak Sara", ale wcale nie jestem jeszcze pewna jak z nią było. Odnoszę wrażenie, że Michi tak naprawdę ją idealizuje, a jedyną rysą w jej kontekście jest dla niego to, przez co się rozstali. Kochał ją tak mocno, że nawet nie zastanawiał się, co się w niej kryje. Także będę z Sarą na razie ostrożna.
Bez względu na wszystko jego postawa jest godna pochwały. Nie zmieni świata, nie uszczęśliwić ludzkości, ale może w jakiś sposób dotrze do tej jednej, konkretnej dziewczyny. Niby jednej z tłumu, ale pewnie dla kogoś ważnej. Może sprawi, że coś nie będzie jej dawać spokoju. Że przed kolejną imprezą zacznie się zastanawiać czy warto. Może da jej w ten sposób szansę, by stała się kimś wyjątkowym. By kiedyś nie musiała się wstydzić, gdy ktoś ją naprawdę pokocha.
Oczywiście, może wcale do niej nic nie dotrze. Ale przynajmniej Michi nie będzie jej miał na sumieniu. Nie wyłączy swoich uczuć tylko po to, żeby nie czuć bólu.
To jeszcze wtrącenie o humorystycznych akcentach. Chociaż Kraft to bardziej farsa niż humor. Ale ryknęłam najpierw z tych włosów, a potem przez porównanie go do panienki. No a na koniec Michi i ksiądz. Także mimo że inne rzeczy są tu ważne, nie mogłam tego wszystkiego zostawić bez słowa.
Ale wiesz... kocham całą Twoją Twórczość. Ale kupiłaś mnie w taki sposób najdoskonalszy. No bo co mnie mogło bardziej rozczulić niż takie architektoniczne przedstawienie życia?
I te komponenty. Serce jako fundament odporny na żywioły, czyli obawy. Potem te mniej trwałe materiały konstrukcyjne, czyli nadzieja i emocje.
Tylko niewiele osób bierze pod uwagę, że może nie wyjść idealnie. Że jakiś drobny fragment może się ukruszyć i w najgorszym razie zachwiać całą budowlą. A w najlepszym zostaną jakieś skazy, rysy i pęknięcia. Ale dopóki to wszystko jest "nasze" nie stanowi problemu. Bo nawet głupia plama na fotelu ma swoją historię i może przywoływać dobre wspomnienia.
Ale w innym domu? Możemy odkryć przypadkiem największe koszmary, rozdrapać najbardziej bolesne rany. Bo może nam się wydawać, że poznaliśmy ten dom jak własny. Ale czasem nawet kapitalny remont nie jest w stanie wygonić ducha tego miejsca. Już nie mówiąc o tym, gdy coś zostanie albo gdy tak po prostu przyjedziemy "na gotowe".
Bo najgorsze jest to, na co nie mamy wpływu. Albo było na długo przed nami, albo nie zależy tylko od nas. I wtedy jest zbyt wielkie pole do popełnienia błędu. Nieodwracalnego. Skądś w końcu biorą się katastrofy budowlane.
A skąd? A no stąd, że kupując czy nawet zamawiając jakiś obiekt, nie analizujemy planów. Najczęściej nawet nie mamy do nich dostępu. Już nie mówiąc o tym, że nie nadzorujemy poszczególnych etapów budowy, bo wtedy też może dojść do błędów.
No i właśnie. Jeśli sami coś spieprzymy, to wiemy jak do tego doszło, co poszło nie tak, możemy wyciągnąć wnioski... ale czyjegoś błędu nigdy tak naprawdę nie zrozumiemy. A może nas kosztować o wiele więcej niż tego, który go popełnił.
Tylko... człowiek jest tak skonstruowany, że ma potrzebę, by wszystko było idealnie. Naprawia, odbudowuje, czasem po prostu dba o ruinę. Ale się nie poddaje. Nie zapomina, ale uczy się z tym żyć. I w końcu wybacza.
UsuńWięc co do cholery było takiego w przeszłości Sary, że Michi nawet nie spróbował i tego naprawić? Przecież pokochał ją, składał jej życie w całość, wlał nadzieję w serduszko jej dziecka i nagle to wszystko przestało mieć znaczenie? Nie rozumiem. Zwłaszcza, że nie da się tego inaczej zrozumieć, ciągle podkreślasz, że chodzi o przeszłość. Więc niby czemu nie byli w stanie przez to przejść?
Chyba że ta przeszłość w jakiś sposób łączy się z teraźniejszością. Bo tak trochę zasugerowały mnie myśli Michaela, że może chodzić o jakiegoś konkretnego faceta, który ułatwił Sarze drogę na dno. Ale nie wiem czy tam nie chodzi tylko o takie ogólne odniesienie sytuacji Sary do sytuacji tej dziewczyny z klubu.
No ale Stella bez jakiś matactw to nie Stella.
Nie będę już pisać o tym jak bardzo się cieszę, że wracasz, bo chyba to u góry to wystarczający dowód na to, że mi odbiło z tej euforii.
Kocham ♥♥♥♥♥♥♥