Opowiedz
nam sw贸j najgorszy koszmar senny.
To raczej do艣膰 cz臋ste pytanie. Pada w lu藕nych,
niezbyt inteligentnych internetowych ankietach lub w ramach dziecinnych zabaw
halloweenowych. Pojawia si臋 w ksi膮偶kach, serialach czy podczas wizyty u
psychologa, kt贸ry chce rozstrzygn膮膰 co tak w艂a艣ciwie jest z nami nie tak.
I jak
na nie odpowiadamy?
Zwykle chyba wyci膮gamy rzeczy krwawe. 艢mier膰, destrukcj臋, absurdalne wizje duch贸w
i potwor贸w... Trawienie 偶ywym ogniem, toni臋cie, drog臋 przez mroczny las z
podejrzanym cieniem na plecach... Po prostu namacalne strachy. Dos艂owne i
do艣膰 naturalne. Przecie偶 nikt z nas nie
czu艂by si臋 komfortowo, gdyby co艣 takiego przydarzy艂o mu si臋 w realnym 偶yciu. Albo
mo偶e i w og贸le by si臋 ju偶 nie czu艂 bo zszed艂by na zawa艂. Tak czy owak. Tego typu sny nie zdarzaj膮 si臋 za cz臋sto. A za ka偶dym
razem gdy ju偶 si臋 zdarz膮, czym艣 jednak si臋 r贸偶ni膮. Okoliczno艣ciami, detalami,
cho膰by miejscem z kt贸rego wy艂oni si臋 potencjalne niebezpiecze艅stwo. I chyba... To nie po nich budzimy si臋
najbardziej niewyspani. Bo jasne koszmar zerwie nas w 艣rodku nocy. Ale
wypijemy melis臋, wtulimy si臋 w plecy drugiej po艂贸wki, wypie艣cimy swojego
zwierzaka, upewnimy si臋, 偶e u naszych najbli偶szych wszystko w porz膮dku... Po czym oddech si臋 uspokoi, t臋tno wr贸ci do
normy i znowu odp艂yniemy.
Tak. Bo
na d艂u偶sz膮 met臋 od potwor贸w i demon贸w bardziej szkodz膮 nam sny, kt贸re mo偶na
okre艣li膰 po prostu mianem m臋cz膮cych.
Dziej膮 si臋 one wedle utartych schemat贸w. Nikt w nich nie ginie, ani nie
grozi nam pistoletem. Po prostu znajdujemy si臋 w codziennych, dennych
sytuacjach, prze偶ywaj膮c ca艂膮 ich uci膮偶liwo艣膰. I wstajemy rano padni臋ci. Z g艂ow膮 przepe艂nion膮 pierdo艂ami, kt贸rych nie
wyciszy kubek herbatki.
A chyba najbardziej banalnym przyk艂adem
takiego snu u doros艂ego jest powr贸t do szko艂y. Godzina pierwsza w nocy i nasze przypomnienie sobie, 偶e nic nie umiemy
na durny sprawdzian. Nastawianie budzika na pi膮t膮. Sp贸藕nienie na autobus,
odje偶d偶aj膮cy nam sprzed nosa, gdy ju偶 prawie go dogonili艣my. Albo egzamin.
Nawet nie trudny, nie bogaty w obliczenia, r贸wnania i konieczno艣膰 stukania w
kalkulator... Tylko pe艂en monotonnych, w
k贸艂ko wa艂kowanych polece艅, z kt贸rych tak bardzo chcieli艣my kiedy艣 wyrosn膮膰. Takich
jak gimnazjalne testy z kr贸tkich, podr臋cznikowych nowelek. Wypisz g艂贸wne postacie. I znajd藕 punkt kulminacyjny.
W艂a艣nie. Punkt kulminacyjny. Podstawow膮 cecha ksi膮偶kowych opowie艣ci. Swoj膮 drog膮 opowie艣ci bardzo 偶yciowych.
Dobrze podsumowanych i dotykaj膮cych prawdziwych ludzkich problem贸w. W dodatku
pe艂nych niejednoznacznych metafor, jak偶e potrzebnych do kszta艂towania wyobra藕ni,
tudzie偶 zdolno艣ci w艂asnej interpretacji testu u m艂odego cz艂owieka...
No i
szkoda tylko, 偶e wszyscy zamiast to zauwa偶y膰, skupiali si臋 na szukaniu tych
punkt贸w. Czyli obrazowo m贸wi膮c paraboli, 艂atwych do zaznaczenia na starannie
przygotowanym wykresie.
Bo
patrzcie. Napi臋cie ro艣nie. Bohaterowie
wariuj膮, kombinuj膮, przys艂owiowo biegn膮 przed siebie... Odk艂adaj膮 rzeczy, kt贸re
zgodnie z zasadami logiki po prostu musz膮 si臋 zdarzy膰. W ko艅cu nie 偶yjemy w pr贸偶ni, do jasnej cholery. Czas to nieprzerywalny
rejs I nie da si臋 jak gdyby nigdy nic
pozosta膰 w jakim艣 porcie, t艂umacz膮c, 偶e akurat poczuli艣my si臋 w nim jak w domu.
Wi臋c dobieraj膮 s艂owa i 膰wicz膮 trudne rozmowy przed lustrem. A potem jest jeden wielki trzask. Pieprzona
kulminacja. Huk. D藕wi臋k wybuchaj膮cej
bomby. Kr贸tki moment, mieszaj膮cy sprzeczne emocje niczym zawarto艣膰 burzowej
chmury. Moment po kt贸rym te emocje opadaj膮. I
cho膰by powie艣膰 wcale nie okaza艂a si臋 kr贸tka, cho膰by mia艂a ci膮gn膮膰 si臋 jeszcze
przez setki stron, to nagle wszystko ju偶 jasne. Mo偶emy przewidzie膰
zako艅czenie, rozrysowuj膮c na kolorowych strza艂kach ci膮g przyczynowo-skutkowy.
Nie ma ju偶 odwrotu. No chyba, 偶e nagle
kto艣 znajdzie wr贸偶k臋 w s艂oiku, ale to raczej nie ten rodzaj literatury.
Brzmi
偶yciowo? No dobra, pozornie tak. Ale wystarczy jedno g艂臋bsze wejrzenie w
rzeczywisto艣膰 i ju偶 widzimy, i偶 co艣 tu jednak jest nie tak. Dok艂adnie. W naszym 艣wiecie nie istniej膮
podr臋cznikowe punkty kulminacyjne. I jasne. Mo偶emy twierdzi膰, 偶e jaka艣
chwila jest prze艂omem, 偶e zmienia wszystko... Jednak czy cokolwiek z wyj膮tkiem 艣mierci da si臋 uzna膰 za pewne i
trwa艂e? Przecie偶 nasze s艂owa s膮 艣miesznie kruche. Powiemy jedno, jakby
determinuj膮c czyj艣 los, a zrobimy zupe艂nie co innego. Na dobr膮 spraw臋 czynnik ludzki wyklucza adaptacj臋. Nie da si臋
pogodzi膰 z czyj膮艣 decyzj膮, bo nagle emocje opadn膮 i ta decyzja z prze艂omowej
zrobi si臋 艣miechu wart膮. Patrzcie.
Zdaje si臋, 偶e prze偶yli艣my najgorsze, jeste艣my z siebie dumni w choler臋... A potem dostajemy taki cios, i偶 wcze艣niejsze
rany zdaj膮 si臋 by膰 zwyk艂ym zadrapanym kolanem. Napi臋cie nigdy nie schodzi i
nie pozwala nam zabi膰 w sobie tej parszywej czujno艣ci.
Lekarze m贸wi膮, 偶e sk艂adamy si臋 z ko艣ci.
Mi臋艣ni, r贸偶nych rodzaj贸w 艣ci臋gien... Krwi, serca, w膮troby...
Id膮c
tym tropem filozof powinien stwierdzi膰, i偶 tworz膮 nas punkty kulminacyjne.
R贸偶ne. Drobniejsze i masywniejsze. Bardziej i mniej wyka艅czaj膮ce. Po艂膮czone
naczyniami w kt贸rych p艂ynie stres. T臋tnicami niepewno艣ci. I 偶y艂ami szoku.
~~***~~
Zmiany
w 偶yciu, gdy popatrzy si臋 na nie powierzchownie i bez ch臋ci poszukania
g艂臋bszych warstw prawdy, w zasadzie polegaj膮 na wykluczaniu. S艂odycze
usuwamy z diety, a wylegiwanie na kanapie z planu dnia. Zako艅czenie toksycznego
zwi膮zku wi膮偶e si臋 ze znikni臋ciem kogo艣, kto by艂 przy nas ka偶d膮 noc膮, a wymarzona
przeprowadzka do innego miasta z rozlu藕nieniem wi臋zi rodzinnych. Praktycznie nie ma zysku bez straty. I
bez zak艂贸cenia uczu膰. Bo jakby nie
spojrze膰, uczucia te偶 mo偶na wyeliminowa膰. Ka偶dy zna chyba socjopat臋, kt贸ry
nie kocha. Ale te偶 艣wi臋tego nieakceptuj膮cego zazdro艣ci. Bo to co dla przeci臋tnego 艣miertelnika wydaje si臋 nieodzownym elementem
piramidy potrzeb, dla konkretnej jednostki mo偶e okaza膰 si臋 zb臋dne. I...
Ka偶dy z nas w czym艣 si臋 wyr贸偶nia, w czym艣
innym stanowi膮c typowy, szary element masy. Banalna
zasada. Sara zgadza艂a si臋 z ni膮 w gruncie rzeczy od zawsze. Ale jednak wydawa艂o jej si臋, i偶 istnia艂
jeden jedyny wyj膮tek. Mianowicie, i偶 nie istnieje nikt, kto nie zazna艂 w 偶yciu
z艂o艣ci. W ko艅cu do pewnego momentu z艂o艣膰 by艂a... Wszystkim. Dostawa艂a jej
a偶 nadto zawsze gdy tylko na ni膮 czeka艂a, niecierpliwie jej wypatruj膮c. Nigdy nie przychodzi艂a znienacka. I
pasowa艂a do konkretnej osoby niczym odcisk palc贸w. U niekt贸rych b臋d膮c krwi膮,
przekle艅stwem i blu藕nierstwem. U innych cynicznym spojrzeniem. Albo smutnym
milczeniem, wzbudzaj膮cym mieszank臋 lito艣ci i wyrzut贸w sumienia. Czy te偶 oboj臋tno艣ci膮,
t艂amszeniem b贸lu w sobie, staniem si臋 stalowym pojemnikiem na emocje... Do wyboru do koloru.
Pr贸bowa艂a chyba wszelkich powy偶szych sposob贸w. Szuka艂a w艂asnego z艂otego
przepisu na z艂o艣膰. Perfekcyjnego niczym niewielkie r贸偶nice stosunku m膮ki do
dro偶d偶y, decyduj膮ce 偶e zamiast zakalca wyjdzie nam cudowne, pyszne ciasto. Zap臋dzi艂a si臋 bardzo daleko w tych swoich
'badaniach’ i pewno gdyby to do艣膰 niejednoznaczne uczucie uznano za dziedzin臋
nauki, to mog艂aby sobie nada膰 tytu艂 profesora. Zna艂a z艂o艣膰. Zna艂a i lubi艂a. Wi臋c si艂膮 rzeczy potrafi艂a
te偶 powiedzie膰 co t膮 z艂o艣ci膮 nie jest.
Nie
mia艂a z艂o艣ci na palcu. Z艂o艣膰 nie mieni艂aby si臋 milionami odcieni t臋czy.
Wsta艂a na chwil臋, przysun臋艂a skrzypi膮cy
fotel w kierunku przystrojonego 艣wietlistymi lampkami kominka, po czym
opatuli艂a si臋 kocem. Nikt niczego od niej
nie chcia艂. Tak w艂a艣nie powinny wygl膮da膰 艣wi臋ta. Chyba. Bo jako艣 nie za bardzo pami臋ta艂a ju偶 jak si臋 艣wi臋tuje. Zaliczy艂a wigilie, po kt贸rych
wygl膮da艂a gorzej ni偶 alkoholik na noworocznym kacu. Nie czu艂a szczeg贸lnie
偶adnego sacrum unosz膮cego si臋 w powietrzu. Ale nie da艂o si臋 ukry膰, 偶e
trwaj膮ce Bo偶e Narodzenie wygl膮da艂o ca艂kiem fajnie.
Fajnie.
Albo wow. Ca艂kiem jej si臋 podoba艂o, jednak w tak cholernie dziwny spos贸b, i偶
nie sta膰 jej by艂o na 偶adne wyszukane powiedzenie.
Pierwsze normalne 艣wi臋ta od lat. A
jednocze艣nie zaczyna艂a si臋 przyzwyczaja膰, 偶e chyba ostatnie pod starym
nazwiskiem. 艢mieszne, czy偶 nie? W ci膮gu banalnych trzech tygodni, jedna otwieraj膮ca
j臋zyk butelka wina spowodowa艂a tak piorunuj膮ce zmiany.
Szkoda,
偶e nie pami臋ta艂a nazwy tego wina. Mog艂aby je zacz膮膰 reklamowa膰, albo w bardziej
przyziemnym wymiarze ufundowa膰 sobie poka藕ny barek.
Bo
c贸偶. Michi z pocz膮tku zareagowa艂 jak typowy Michi. Herbata do 艂贸偶ka i tulenie na dobranoc. A jednocze艣nie chowanie si臋 w k膮cie,
zaciskanie z臋b贸w i gryzienie warg. Musia艂 dopasowa膰 to sobie do swojego
idealnego 艣wiatka. Sam, gdy偶 Sara nie zamierza艂a wi臋cej z nim rozmawia膰, by
uzupe艂nia膰 brutalne fakty morzem emocji i b贸lu. W zamian po prostu da艂a si臋 prowadzi膰, w antyfeministyczny spos贸b
przyjmuj膮c do wiadomo艣ci kto w tym zwi膮zku oficjalnie nosi spodnie. Tyle,
偶e nagle po jakim艣 tygodniu zawieszenia, kt贸re
w jej g艂owie powinno potrwa膰 co najmniej kilka trudnych miesi臋cy, pojawi艂
si臋 ten pier艣cionek. Ma艂y, subtelny i z b艂臋kitnym, okr膮g艂ym diamencikiem. Kompletnie
niedopasowany do Michaela, bo pozbawiony wcze艣niejszych d艂uga艣nych rozwa偶a艅,
konkretnych plan贸w i tej jego skrupulatno艣ci, kt贸ra powodowa艂a, 偶e liczy艂
kratki w zeszycie, 偶eby narysowa膰 g艂upi prostok膮t (szkoda, 偶e r贸wnie gigantycznego zapa艂u nie wykazywa艂 przy sprz膮taniu!).
Za to idealnie komponuj膮cy si臋 z jej d艂oni膮 i popapranym 偶yciem. Nieprzemy艣lany pier艣cionek znik膮d. I
o艣wiadczyny totalnie w jej stylu. Bez kwiat贸w i zaaran偶owanej scenerii. Bez
zam贸wionych stolik贸w w restauracji, pude艂eczek skrytych w deserze czy
romantycznej muzyki, bo nawiasem m贸wi膮c
gdyby odwali艂 co艣 takiego, z g贸ry powiedzia艂aby nie, stukaj膮c go po tym przedwcze艣nie marszcz膮cym si臋 cz贸艂ku.
Popatrzy艂 jej w oczy. Tak po prostu. I widzia艂a w tych oczach
ca艂ego jego. Setki 偶enuj膮cych pyta艅 typu jak
si臋 czujesz. Oraz miliony tandetnych cho膰 szczerych zapewnie艅 o mi艂o艣ci
ponad wszystko, kt贸re chcia艂by jej rzuci膰, ale
tego nie zrobi艂. W zamian m贸wi膮c o rzeczach naprawd臋 teraz potrzebnych. O wsparciu, odci膮偶eniu, czasie na to
偶eby wreszcie mog艂a si臋 zacz膮膰 bawi膰 w studia... O tym, 偶e potrzebuje rodzica
dla Angie. I serio potrzebowa艂a. Gdy
wype艂nia艂a ma艂ej g艂upie papiery u lekarza, czu艂a si臋 jak dzieciak podrabiaj膮cy
w dzienniczku podpis, na z艂o偶enie kt贸rego jest jeszcze o wiele za m艂ody.
Tak nieformalnie byli razem z p贸艂tora
roku. Wi臋c pewnie znaj膮c Michaela jeszcze jeden, dwa... I zrobi艂by to i tak. Wciskaj膮c pier艣cionek w tiramisu. Ale
teraz dzia艂a艂 wy艂膮cznie dla niej, rezygnuj膮c ze s艂odko banalnej otoczki, na
kt贸r膮 przecie偶 m贸g艂 ju偶 nie mie膰 w 偶yciu drugiej szansy. Wi臋c nie jako艣 odruchowo i pod wp艂ywem
bezgranicznej wdzi臋czno艣ci przemieni艂o si臋 w tak. A tak w ten zabawny
kr膮偶ek na palcu.
Bardzo
przyjemny kr膮偶ek. Wieloznaczny i zdecydowanie mocniej od instagramowego 'i said
yes' popl膮tany. Ale przyjemny. I tyle.
To by艂 absurd. Tak samo jak absurdem by艂
fakt, 偶e sp臋dza艂a sobie 艣wi臋ta z jego rodzink膮, b臋d膮c膮 w zasadzie Michaelem
razy kilka. W sensie Michaelem sprzed jej
spowiedzi. Wszyscy u艣miechni臋ci, mieszaj膮cy metafizyczne, g艂臋bokie dyskusje
z gadaniem o pierdo艂ach i jedz膮cy wigili臋 w stroju renifera. A co gorsza
niepozwalaj膮cy jej w niczym pom贸c. Mia艂a siedzie膰 przed kominkiem, pachnie膰 i
chrupa膰 pieczone jab艂ka. C贸偶... Nie
pami臋ta艂a za wiele tytu艂贸w gwiazdkowych film贸w
familijnych, ale to chyba w艂a艣nie wygl膮da艂o jako艣 w ten dese艅.
Magia
pokoju. Magia wsp贸lnoty. Magia zwyk艂ych s艂贸w i gest贸w. Magia powolnego pr贸bowania
r贸偶nych smak贸w. Magia rzeczy, kt贸rych w p臋dzie nawet nie dostrzegamy. I nie
wierzymy w nie. Gorzej gdy ujrzymy je na w艂asne oczy. Jeste艣my zbyt pragmatyczni aby przeczy膰 temu co mie艣ci si臋 w zasi臋gu
wzroku.
Bo
prostota potrafi przerazi膰. A strach si艂膮 rzeczy niesie za sob膮 komplikacje...
...Boimy
si臋 burzy. Ale najgorsza jest ta cisza przed burz膮. Nie ma gorszej kary od
czekania na kar臋. I od tl膮cej si臋 nadziei. Nadziei 偶e jednak nam si臋 upiecze.
~~***~~
- Pokroj臋 ciasto.
Uwielbia艂 wraca膰 do domu na 艣wi臋ta. Do
spokoju, ciszy, u艣miechu. Do dzieci艅stwa.
Bo przecie偶 tylko dziecku wypada udawa膰, 偶e pomaga w kuchni, jedynie po to
by zeskuba膰 z sernika polew臋 karmelow膮, a potem po艂o偶y膰 na stole podziurawionego gniota. Tylko dziecko mo偶e by膰 tak uroczo i
bezczelnie bezkarne. Wi臋c co roku rozkoszowa艂 si臋 nadmiernymi kaloriami,
zapomina艂 o sporcie i jako艣 mentalnie odbiera艂 sobie dow贸d osobisty, cofaj膮c
si臋 w rozwoju o pi臋tna艣cie lat.
A偶
do teraz.
Bo dziwnym trafem jako艣 wcale nie m贸g艂
pozby膰 si臋 powa偶nej miny, tn膮c zawarto艣膰 swojej ulubionej okr膮g艂ej blachy, na
r贸wniutkie, ma艂e tr贸jk膮ciki. I to chyba
w艂a艣nie by艂 jaki艣 symbol doros艂o艣ci. Ale jak偶e odmienny od tych typowych. W
ko艅cu 艣wiadectwo dojrza艂o艣ci dostawa艂o si臋 dopiero po zdaniu matury, wykonaniu
tych wszystkich debilnych oblicze艅 i spoceniu si臋 przed zazwyczaj wyj膮tkowo wredn膮 komisj膮. A 偶eby otrzyma膰 prawo jazdy,
nale偶a艂o prze偶y膰 setki manewr贸w i ogarn膮膰 kiedy musisz przepu艣ci膰 tramwaj, zwykle koniec ko艅c贸w orzekaj膮c, 偶e najlepiej
przepuszcza膰 go zawsze. Tymczasem... Jasne, przygotowywa艂 si臋. Trawiony przez
miliardy sprzecznych my艣li, pragnie艅 i wizji. Dochodzi艂 do r贸偶nych wniosk贸w,
niekt贸rych m膮drych, a niekt贸rych wr臋cz szczeniackich. Odkry艂 siebie na nowo i w
zasadzie gdyby nie koszmarny b贸l ukochanych os贸bek zwi膮zany z jego
przeobra偶eniem, wcale nie chcia艂by cofa膰 czasu, w celu utraty wszelkich
zobowi膮za艅. Ale to ‘tak’... By艂o jak certyfikat otrzymany na lewo. Bez 偶adnego
egzaminu. Pod wp艂ywem wyb艂agania niewyobra偶alnie wielkiego kredytu zaufania. Nie m贸g艂 sprawdzi膰 czy jest gotowy i czy nie
spowoduje nieszcz臋艣cia niczym nastolatek na autostradzie.
Ale
z drugiej strony... ‘Tak’ by艂o te偶 akceptacj膮.
Wszystkiego na co wcze艣niej pozwala艂 sobie jakby po omacku, bez pewno艣ci
czy ma do tego prawo. No teraz ju偶 chyba
mia艂. M贸g艂 偶y膰 i odpowiada膰 za nich dwoje. M贸g艂 j膮 przytula膰 i naprawd臋
g艂臋boko pociesza膰, a nie tylko okrywa膰 kocem. M贸g艂 wr臋cz 偶膮da膰 szczero艣ci i wsp贸lnego budowania z tych dziwnych,
powykrzywianych klock贸w jakiej艣 piramidy warto艣ci. A ju偶 po zako艅czeniu budowy
chocia偶by pr贸by usuni臋cia z niej jebanego wyrazu trauma, cho膰 to ostatnie nie by艂o ju偶 raczej 偶膮daniem, a jego
w艂asnym psim obowi膮zkiem. W ka偶dym razie ‘tak’ znaczy艂o ‘nie
ugryz臋 Ci臋'. I ‘to jak post臋pujesz
teraz mnie nie rani. Nie chc臋 si臋 broni膰, nie chc臋 ucieka膰, chc臋 by膰 z Tob膮'.
Niebieski diamencik sta艂 si臋 przysi臋g膮.
Potrzebuj膮c膮 jeszcze z艂otego potwierdzenia, ale zupe艂nie wystarczaj膮c膮. A teraz nadszed艂 czas na dotrzymanie
obietnic.
Czyli
na t膮 mniej romantyczn膮 po艂贸wk臋 s艂owa obietnica.
- Zamy艣lony? – mama stan臋艂a nad nim,
wpatruj膮c si臋 ze zdziwieniem nie tyle w niego, co w przygotowywane z 偶贸艂wi膮
pr臋dko艣ci膮 kawa艂ki ciasta z nieobskubanym karmelem.
Mo偶e
polub si臋 jeszcze z odkurzaczem, co Hayboeck? Wbrew temu co zawsze my艣la艂a艣
konieczno艣膰 umycia pod艂ogi, to nie najgorszy skrawek odpowiedzialno艣ci.
- Zamy艣lony i szcz臋艣liwy – wzruszy艂
ramionami. Cholernie szcz臋艣liwy, cho膰
jednocze艣nie r贸wnie mocno przera偶ony, 偶e kiedy艣 us艂yszy kr贸tki komunikat, w
postaci zdania 'zawiod艂am si臋 na tobie'. I 偶e jednak istnieje taki pu艂ap z艂a,
kt贸rego nie da si臋 przys艂oni膰 u艣miechem. Fajna mieszkanka, czy偶 nie?
Tak. Z tym, 偶e doro艣li ludzie nie truli chyba dziwnymi
troskami 艣wi膮t rodzinie, pragn膮cej sp臋dzi膰 kilka marnych dni w b艂ogim spokoju.
Wi臋c zosta艂o mu pokr臋cenie g艂ow膮 i skupienie uwagi na tym feralnym cie艣cie. Niech przynajmniej jego bliscy zostan膮 w
kryszta艂owym 艣wiecie, kt贸rego go nauczyli. Tego, w kt贸rym nikt nie bije
pogubionych, ale w g艂臋bi serca cholernie uczciwych dziewczyn po twarzy.
- Dojrza艂e艣 przy niej, wiesz?
Oj
wiedzia艂. Ale przecie偶 mia艂 j膮 przeci膮gn膮膰 na s艂oneczn膮 stron臋 mocy, a nie sam
zosta膰 wisz膮c膮 nad ni膮 gradow膮 chmur膮 b贸lu. Mo偶e nieco przesadza艂 z t膮
ochron膮? Cho膰by tyle czasu unikaj膮c przedstawienia jej rodzinie. 呕eby nie patrzy艂a na ciep艂o, bo przecie偶
organizm mo偶e dosta膰 szoku, gdy przeniesie si臋 go z lodowca do sauny. 呕eby nie uciek艂a,
przygnieciona nadmiarem normalnych uczu膰. 呕eby nie zw膮tpi艂a z g贸ry, w to i偶
sama jest w stanie z nim stworzy膰 taki zak膮tek pe艂en ciep艂a, do kt贸rego Angie i
jej przysz艂e rodze艅stwo b臋d膮 wraca膰 jako doro艣li ludzie, 偶eby obrabowa膰
lod贸wk臋. Ale chyba niepotrzebnie si臋 ba艂. Jego najbli偶si mieli takt i
zbytnio nie wnikali, gdy obdarowa艂 ich przed Wigili膮 list膮 temat贸w zakazanych. A Sara zaskakuj膮co szybko si臋 w nich
wtopi艂a, pozwalaj膮c podtyka膰 sobie pod nos wszelkie mo偶liwe 艂akocie. I na dodatek ubra艂a z ma艂膮 choink臋. Opl膮ta艂y
si臋 ca艂e 艂a艅cuchami i wygl膮da艂y przy tym tak uroczo, 偶e a偶 chcia艂 im pom贸c,
robi膮c jednocze艣nie miliony zdj臋膰. Ale by艂y tak zgrane i zamieni艂y ze sob膮 tak
du偶o jak na nie s艂贸w, 偶e nie 艣mia艂 przeszkadza膰.
Sielanka
Hayboeck, co? Jeszcze niedawno by艣 tak powiedzia艂. Z pe艂nym przekonaniem
tudzie偶 z 偶a艂osnym bananem na twarzy.
- Oddaj to ciasto, bo wszyscy umr膮 z
g艂odu, a Tw贸j brat naje si臋 siankiem ze sto艂u jak wtedy gdy mia艂 pi臋膰 lat.
- Co? – zdziwi艂 si臋, z zadowoleniem jednak zauwa偶aj膮c, 偶e troch臋
karmelu osadzi艂o si臋 mu na palcu.
- Chcieli艣cie zrobi膰 rodzinie jase艂ka, on
by艂 krow膮, a Ty osio艂kiem. Niestety nie mieli艣cie aktor贸w do 偶adnej z
pozosta艂ych r贸l, wi臋c stwierdzili艣cie, 偶e jedyne co mo偶ecie robi膰 to zjadanie
dekoracji.
- Mamo...
- W te same 艣wi臋ta tak strasznie
p艂aka艂e艣, 偶e zbi艂e艣 bombk臋 krasnala – pog艂aska艂a go po policzku – pyta艂e艣 mnie
czy go skleimy i czy krasnal prze偶yje. A teraz si臋 偶enisz. Zawsze my艣la艂am, 偶e
z was trzech b臋dziesz pierwszy, ale...
Teraz
kto inny ma tu sw贸j czas na bicie bombek. Czas po czasie, ale mo偶e dzieci艅stwo
jest a偶 tak niewinne i 艣wi臋te, i偶 mo偶na je uratowa膰 w ka偶dym momencie?
- Michi... Jeste艣cie oboje bardzo doro艣li.
To wida膰. Porozumiewacie si臋 bez s艂贸w i gdy chcecie o czym艣 nie m贸wi膰, po
prostu milkniecie w tym samym momencie. Traktujecie t膮 mi艂o艣膰 powa偶nie, a nie
jak skakanie po 艂膮ce za r臋k臋. I na pewno Sara kocha Ciebie tak mocno jak Ty j膮,
tylko z mniejsz膮 sk艂onno艣ci膮 do 艣wiecenia oczami.
Nie
mo偶esz marnowa膰 艣wiat艂a na kochanie, gdy potrzebujesz zapas贸w, aby o艣wietli膰
ciemno艣膰.
- Jest bardziej dyskretna ode mnie –
szepn膮艂 przekonuj膮co.
- Bo Ty nigdy nie umia艂e艣 ukrywa膰 uczu膰 –
kobieta sama zapomnia艂a chyba o g艂oduj膮cych
krewnych – ale wracaj膮c do tematu... Wiem, 偶e to nie pierwsze, gwa艂towne, nastoletnie
zauroczenie. Jest inaczej ni偶 kiedykolwiek i nie przyprowadzi艂e艣 jej do domu po
pierwszej randce, tylko z pier艣cionkiem na palcu. Macie ju偶 troch臋 lat i oboje raczej
prze偶yli艣cie nieco uczuciowych zawod贸w...
Zawod贸w.
Dobre sobie. Zawody uczuciowe.
Strach. Przemoc. Obrzydzenie do samej siebie...
Czy
tu w og贸le by艂o miejsce na uczucia?
- Ale pami臋tasz jak w 艣wi臋ta odwiedza艂
nas wujek Markus z ma艂膮 Hann膮?
- Hanna si臋 rozwodzi? – rzuci艂
nieprzytomnie.
No
brawo Hayboeck. Pi臋knie powi膮za艂e艣 tematy.
- Oszala艂e艣 Michi? Wszystko u niej
dobrze, byli z Lukasem w Wenecji na drug膮 rocznic臋 艣lubu – niby przypadkowo
podsun臋艂a mu pod nos misk臋 z bezami – jedynie ciotka wci膮偶 nie chce ze mn膮
rozmawia膰 za to, 偶e nie zapobieg艂am obecno艣ci Twojego Krafta na ich weselu. Nie
o to mi chodzi艂o. Po prostu przypominali艣my dzi艣 sobie ten pe艂en mi艂o艣ci wzrok,
kt贸rym ona zawsze patrzy艂a si臋 na wujka.
Westchn膮艂. Mieni膮cy si臋 palec Sary
wyra藕nie spowodowa艂 w jego rodzicielce ch臋膰 wspominania krok po kroku czas贸w,
gdy mia艂a w domu trzy rozwalaj膮ce meble brzd膮ce. A osobi艣cie wola艂by przerwa膰 dyskusj臋 zanim poruszone zostan膮 w膮tki
wszystkich czternastu przedstawicieli jego ciotecznego rodze艅stwa z obu stron.
Nie 偶eby nie uwielbia艂 takich domowych wzrusze艅, ale nie patrzy艂 ukochanej w
oczy ju偶 z p贸艂 godziny. A chcia艂 reagowa膰,
zapewniaj膮c jej prywatno艣膰 i mentalne wsparcie gdy stawa艂y si臋 szare i
przygaszone, b臋d膮c pierwszym objawem atak贸w, takich jak 贸w pami臋tny, zako艅czony
rozmow膮 zmieniaj膮c膮 i przyspieszaj膮c膮 wszystko. Jej panika nie by艂a
wskazana w艣r贸d ludzi. Nawet tych jemu najbli偶szych.
- Tak, Hanna by艂a c贸reczk膮 tatusia –
przytakn膮艂 niedbale – nie schodzi艂a wujkowi z kolan.
- Ojciec 艣mia艂 si臋 rano z tego jak bardzo
mu wtedy zazdro艣ci艂. Wiadomo, wy te偶 lubili艣cie si臋 tuli膰. Ale takim wzrokiem
uwielbienia darzyli艣cie jednak bardziej Spidermana – zrobi艂a chwil臋 przerwy – w
Twoim przypadku 艂amanego przez pluszow膮 koz臋. W ka偶dym razie zawsze patrz膮c na
nich my艣leli艣my, 偶e mo偶e przyda艂aby si臋 jeszcze dziewczynka na koniec.
- Nadal 偶a艂ujecie, 偶e Alex nie wyszed艂
tej p艂ci co trzeba? – Michael parskn膮艂 nagle do艣膰 g艂upawym chichotem – ja te偶
偶a艂owa艂em. Gdzie艣 przez p贸艂 dzieci艅stwa.
- Zaplata艂e艣 mu warkoczyki i obrazi艂e艣
si臋 kiedy wzi臋艂am go do fryzjera - kobieta wysili艂a si臋 na powag臋 – ale
mniejsza teraz o Alexa, cho膰 pewnie zaraz tu przylezie obra偶ony, 偶e to nie on
pomaga przygotowa膰 deser. Po prostu dzi艣... Mieli艣my wra偶enie, 偶e przy stole
jest ma艂a Hanna. To chodzenie krok w krok, przytakiwanie po ka偶dym
wypowiedzianym s艂owie, 艂adowanie si臋 na kolana... Mi艂o艣膰 dziewczynki do
pierwszego m臋skiego autorytetu Michi...
A
wi臋c tu o to chodzi艂o. O to, co nawet w najgorszej chwili zapa艣ci, zw膮tpienia i
cierpienia by艂o niezaprzeczalnie ja艣niej膮cym drogowskazem. Poczu艂, 偶e nagle
wype艂ni艂a go niezwyk艂a mieszanka dumy i rado艣ci. Nie tylko on widzia艂 jak
wyj膮tkow膮 wi臋藕 ma z Angie, ale i jego mama, kt贸ra obserwowa艂a ich przecie偶
razem po raz pierwszy, w dodatku tym swoim wzrokiem eksperta uzyskanym po
latach pracy z dzieciakami w miejscowej szkole.
- Ona jest najm膮drzejsza na 艣wiecie –
rozpromieni艂 si臋, a j臋zyk nagle sam mu si臋 rozpl膮ta艂 – du偶o m膮drzejsza ode
mnie. Taki ma艂y dar od Boga na wszelkie trudne czasy. Rozumie wiele, czasem
niestety nawet wi臋cej ni偶 by si臋 chcia艂o. I przecie偶 wie, 偶e nie jestem jej
ojcem...
- Michi. Tu nie ma znaczenia jak ona si臋
do Ciebie zwraca. Po prostu... Patrz, czasem w zwi膮zku ma si臋 siebie do艣膰.
Potrzeba odpoczynku, przestrzeni, dystansu... Zwyczajnie przychodz膮 dni, w
kt贸re masz ochot臋 biec przed siebie i nie zatrzyma膰 si臋 wcze艣niej ni偶 na drugim
kra艅cu 艣wiata. I oczywi艣cie, 偶e mam nadziej臋, 偶e Ty i Sara dotrwacie razem do
czas贸w, w kt贸rych b臋dziecie siedzie膰 w bujanych fotelach i we艂nianych
skarpetach. Ale niezale偶nie co si臋 wydarzy, musisz pami臋ta膰, 偶e przysi臋gasz
podw贸jnie. A w艂a艣ciwie tej ma艂ej ju偶 przysi臋g艂e艣.
- Angie nie potrzebuje przysi臋g. W tym
wieku po prostu si臋 wierzy.
- 呕e zawsze staniesz po jej stronie – kobieta
doko艅czy艂a monolog, kompletnie nie zwracaj膮c uwagi na michaelowe wtr膮cenie si臋
– i nigdy przenigdy nie znikniesz z jej 偶ycia. To nie jest cudna zabawa w dom,
po kt贸rej mo偶na wr贸ci膰 do innej rzeczywisto艣ci. Michi...
- Michi...
- Co ksi臋偶niczko?
- Mam problem natury technicznej.
O
wilku mowa. Wystarczy艂o, i偶 spojrza艂 na ten ma艂y kszta艂cik w stroju elfa,
pluj膮cy mu na koszul臋 piernikiem, 偶eby pomy艣la艂, 偶e nie interesuj膮 go 偶adne alternatywne
rzeczywisto艣ci. Nawet gdyby demony
przesz艂o艣ci dos艂ownie zamierza艂y narobi膰 mu w g艂owie dziur, za pomoc膮
niewidzialnego m艂otka i gwo藕dzi.
Na dobr膮 spraw臋... Szkoda, 偶e nie m贸g艂
wiecznie i bez przerwy wpatrywa膰 si臋 w Angie. Dylematy moralne by艂yby wtedy o wiele s艂absze. Przecie偶 ka偶d膮 spapran膮
obietnic臋 mo偶na z艂o偶y膰 jeszcze raz. Cho膰by z nadszarpn膮 wiar膮. Na kl臋czkach.
Albo le偶膮c.
- M贸w.
- Bo mama zmieni nazwisko jak tylko jej
w艂o偶ysz obr膮czk臋, prawda? – odczeka艂a a偶 ch艂opak pokiwa twierdz膮co g艂ow膮 – i czy
ja automatycznie te偶 Michi? Bo ja bym bardzo chcia艂a – doda艂a szeptem, po
czym... W艂adowa艂a calutk膮 d艂o艅 z najwi臋kszych z kawa艂k贸w ciasta na stole.
Bardzo dok艂adnie 艣ci膮gaj膮c z niego warstw臋 karmelu. I oblizuj膮c palce.
Mo偶e
do dziedziczenia wcale nie potrzeba 偶adnych popapranych gen贸w?
~~***~~
Sara nigdy nie szanowa艂a przys艂贸w,
powiedze艅 i m膮dro艣ci ludowych. By艂y przereklamowane, nad臋te i zdecydowanie zbyt
mocno g贸rnolotne. Ale czasem, w nieco
zmodyfikowanej formie nale偶a艂o przyzna膰 im racj臋. Bo prawda mo偶e i nie
wyzwala艂a. Wyzwolenie brzmia艂o... Tak
magicznie. Jak zerwanie kajdan, pokonanie uprzedze艅 i wygumowanie z艂a, jednym
ruchem r臋ki. Wyzwolenie nie istnia艂o. Jednak
prawda na serio... Uspokaja艂a. Idealne
s艂owo. Rozlu藕nia艂a napi臋cie i sprawia艂a, 偶e cz艂owiek nieco mniej wypatrywa艂 kolejnych niespodziewanych zdarze艅.
- Pasuj膮 Ci takie 艣wi臋ta? – zakrad艂 si臋
do niej od ty艂u, obejmuj膮c za szyj臋 i delikatnie ca艂uj膮c w kark.
Pewnie,
偶e pasowa艂y. Pierwsze w 偶yciu 艣wiadome 艣wi臋ta jej sze艣cioletniej c贸rki. Gwiazdka
na niebie, op艂atki, ta艅ce pod jemio艂膮 i szopka, kt贸r膮 ma艂a w艂a艣nie pojecha艂a
zobaczy膰 z michaelow膮 rodzin膮. A mo偶e
jakkolwiek to brzmia艂o powinna nauczy膰 si臋 m贸wi膰, 偶e z ich rodzin膮?
- Pasuj膮 – odwr贸ci艂a si臋 i schowa艂a mu
twarz w koszuli. 艁adnie pachnia艂. Tak
jako艣 m臋sko. Bardziej m臋sko ni偶 zazwyczaj – Tw贸j dom te偶 mi pasuje.
Wida膰
by艂o, 偶e wszyscy tu mocno si臋 o niego martwi膮. O m艂odego faceta i co tu gada膰 familijn膮
klusk臋, kt贸ra nagle postanowi艂a wychowa膰 cudze dziecko. W gruncie rzeczy...
Podoba艂 jej si臋 taki strach. Lubi艂a
gdy ludzie si臋 zamy艣lali, momentami chmurzyli, odbiegali gdzie艣 w my艣lach... To
czyni艂o ich popl膮tanymi, a szczero艣膰 przecie偶 z zasady powinna by膰 popl膮tana i
nie艂atwa. Nie da艂o si臋 zawsze mie膰 na twarzy jednolitego, przyklejonego
u艣mieszku. To znaczy da艂o. W sumie
powszechnie widywane na ulicy zjawisko. Ale
jednocze艣nie zwykle oszustwo, w pewnych kr臋gach z upodobaniem nazywane sztuk膮.
- Wyobra偶asz sobie, 偶e kiedy艣 tak b臋dzie?
– usiad艂 ko艂o niej na parapecie, wpatruj膮c si臋 w mieszank臋 艣niegu i choinkowych
lampek w ogrodzie.
- Ale 偶e co b臋dzie?
- No jak to co? My, dom, drzewa, mo偶e drewniana
chatka na jednym z nich. Dzieci przyje偶d偶aj膮ce ze swoimi dzie膰mi...
Zrzuci艂a jego r臋k臋 ze swojej, a jej przed
chwil膮 jeszcze rozlu藕nione ramiona, sta艂y si臋 twarde jak kamie艅. Nie s膮dzi艂, 偶e takie niewinne wizje, mog膮
zburzy膰 ca艂y pozorny spok贸j. Wizje na dobr膮 spraw臋... Zupe艂nie przecie偶 realne?
- Michael, jakie dzieci?
Wi臋c
nie chodzi艂o o same wizje.
- Angie. I... – jej zimny wzrok sprawi艂,
偶e odsun膮艂 si臋 nieco na bok. Wzrok w
kt贸rym naprawd臋 umia艂 ju偶 czyta膰. Rozumiej膮c z niego, 偶e nie ma 偶adnego 'i'.
Podkr臋ci艂a g艂ow膮, wzi臋艂a g艂臋boki wdech,
po czym upi艂a 艂yczek kawy. Jako艣 nigdy
nie przysz艂o jej to do g艂owy. Nie umia艂a kocha膰 dzieci. Ta nik艂a wi臋藕 nawi膮zywana
ostatnio z ma艂膮, by艂a okupiona milionami wyrzecze艅, walk膮 ze sob膮 i
konieczno艣ci膮 przys艂owiowego wyj艣cia poza w艂asne cia艂o. I chyba prowadzi艂a do
w艂a艣ciwego celu, ale... To nie zmienia艂o
faktu, 偶e nigdy wi臋cej. 艁ez, krwi i najwi臋kszego mo偶liwego sennego
koszmaru, jakim by艂 powr贸t do momentu porodu. Nigdy wi臋cej karmienia piersi膮 i
ma艂ych zawiedzionych oczek, kul膮cych
si臋 pod wp艂ywem jej lodowatego spojrzenia. Nigdy
wi臋cej rzeczy, do kt贸rych nie by艂a zdolna.
- Gdy Angie przysz艂a na 艣wiat by艂am sama
– zagryz艂a wargi. O ile tamte tragiczne zwierzenia po pijaku wydawa艂y si臋
koszmarne ze wzgl臋du na niego, to tym razem nie wiedzia艂a jak zacz膮膰 aby nie
pokaleczy膰 jeszcze bardziej samej siebie – nie mogli da膰 mi nadprogramowej
dawki 艣rodk贸w przeciwb贸lowych, bo nie mia艂am osiemnastu lat, a nikt za mnie
odpowiedzialny nie raczy艂 pozosta膰 na miejscu. Jedyne co pami臋tam to niemoc i
po艂o偶n膮, kt贸ra myli艂a mnie z inn膮 pacjentk膮 i uparcie nazywa艂a Stephanie.
Niepotrzebnie
wylecia艂 z tematem ich hipotetycznych dzieci. Mogli pogada膰 sobie o 艣niegu za
oknem. A z drugiej strony... Czy kiedy艣 przychodzi dobry moment na dra偶liwe
kwestie?
- Kochanie. Przecie偶 nikt nie m贸wi, 偶e w tym
roku. Wiadomo. Idziesz na studia, wiele spraw jest jeszcze do przepracowania...
Ale za jakie艣 pi臋膰 lat...
- Przez nast臋pne miesi膮ce wydawa艂o mi
si臋, 偶e naprawd臋 jestem Stephanie – podnios艂a na moment g艂os – i nie Michi. Ani
za pi臋膰 ani za pi臋tna艣cie. Musisz obieca膰, 偶e nigdy nie b臋dziesz naciska艂. Nie
wyobra偶asz sobie nawet jak bardzo...
Tyle
my艣la艂 o tych swoich obietnicach. O tym jak trudno je spe艂ni膰. A tymczasem...
Obietnice, kt贸re sami wymy艣lamy to ta przyjemniejsza kategoria. Rozwa偶amy je
sobie, dobieramy odpowiednie s艂owa... Zaznaczamy rzeczy, kt贸re bierzemy za
pewnik i nieco maskujemy te bardziej w膮tpliwe. Gorzej gdy obietnica nie wyp艂ywa
od nas, tylko gdy kto艣 j膮 na nas wymusza. Wtedy zupe艂nie si臋 w niej gubimy,
zw艂aszcza gdy jest totalnie sprzeczna z naszymi pogl膮dami. A jednocze艣nie
wiemy, 偶e dla kogo艣 jest cholernie wa偶na. Wa偶niejsza od tych, kt贸rymi my
chcieli艣my go zaspokoi膰. Bo jasne, i偶 zawsze marzy艂 o gromadce. Dw贸ch
ch艂opc贸w i dziewczynka. Albo na odwr贸t, mog艂yby
by膰 nawet trzy 偶膮daj膮ce w przysz艂o艣ci kiecek dziewczynki. Ale po co w
zasadzie 艣ni膰 o nieistniej膮cych pociechach, gdy obok Ciebie stoi dziecko
realne, spragnione czasu i mi艂o艣ci? Po co wybiega膰 w przysz艂o艣膰, szukaj膮c
szklanych kul, w kt贸rych mo偶na by dostrzec 艣wiat za p贸艂 wieku, zamiast po
prostu pomalutku zacz膮膰 ten 艣wiat budowa膰? Zreszt膮... Przecie偶 mimo wszelkich ran byli na etapie jeszcze niedawno niemo偶liwym.
A Sara praktycznie zmienia艂a si臋 i roztapia艂a z dnia na dzie艅. Wi臋c mo偶e gdy te
dni przemin膮 w setkach i tysi膮cach...
- Nie jest to najfajniejsza deklaracja na
艣wiecie – rzuci艂 szczerze – ale obiecuj臋, 偶e nigdy nie zaczn臋 m贸wi膰 o dziecku,
je艣li Ty te偶 faktycznie tego nie zechcesz.
Dop贸ki
tego nie zechcesz.
W
ko艅cu czas jest najlepszym po艣rednikiem, decydentem i s臋dzi膮 zarazem. Wszystko
poka偶e.
Zadowoli艂a j膮 chyba ta odpowied藕. I
kolejna pozornie rozja艣niona kwestia. Ponownie przybli偶y艂a si臋 do
ch艂opaka, wskakuj膮c mu na kolana. Mia艂a cholernie karmelowe usta, pe艂ne
drobinek z tego nieszcz臋snego sernika. Wi臋c gdy musn臋艂a nimi jego twarz, nie
protestowa艂, delikatnie oddaj膮c poca艂unek. Wyj膮tkowo
delikatnie. Wr臋cz skrajnie. Wspinaj膮c si臋 na najwy偶szy z poziom贸w delikatnej
delikatno艣ci.
Bo nie by艂o co ukrywa膰, od pami臋tnych
wyzna艅 traktowa艂 j膮 nieco niczym laleczk臋 z porcelany. Ich zwi膮zek wszed艂 na wy偶szy i pe艂en zrozumienia poziom, ale w tym
bardziej przyziemnym wymiarze totalnie si臋 wyciszy艂. Nie chcia艂 budzi膰 w
niej strasznych skojarze艅, ani tym bardziej powodowa膰, 偶eby przez niego
brzydzi艂a si臋 siebie. Na dobr膮 spraw臋 ju偶
przy nieco mocniejszym cmokni臋ciu, czy w艂o偶eniu Sarze r臋ki pod koszulk臋,
zastanawia艂 si臋 czy nie wywo艂uje jakiej艣 niewidzialnej, pod艣wiadomej reakcji
obronnej. Szczeg贸lnie gdy by艂a zupe艂nie trze藕wa i przed wstydem nie
chroni艂a jej z艂udna bariera o posmaku s艂odkiego wina.
Ale tym razem inicjatywa by艂a po stronie dziewczyny.
Zdecydowanie bez zb臋dnych czu艂o艣ci przygryz艂a jego doln膮 warg臋, po czym zabra艂a
si臋 za rozmontowywanie krawatu i pierwszych guzik贸w w 艣wi膮tecznej koszuli.
Westchn膮艂 niepewnie, na par臋 sekund zamykaj膮c oczy i daj膮c si臋 ponie艣膰
narastaj膮cej fali przyjemno艣ci. Bo
przyjemno艣膰 to cholernie 艂atwe uczucie. Uzale偶niaj膮ce, kojarz膮ce si臋 z
ciep艂em, niewymagaj膮ce anga偶owania w prze偶ywanie go rozumu czy moralno艣ci... B臋d膮ce po prostu definicj膮 banalnie radosnej
chwili.
Ale
偶adne uczucie d艂u偶ej ni偶 przez momencik nie mo偶e nas sobie przyw艂aszczy膰 na
wy艂膮czno艣膰. Zaraz do przyjemno艣ci do艂膮czy艂a niepewno艣膰 i strach, kt贸ry
przecie偶 obiecywa艂 prze偶ywa膰 za nich dwoje. G艂os
sumienia. Niemo偶liwy do zag艂uszenia czy b艂臋dnego zinterpretowania.
Chocia偶
czy kiedykolwiek i gdziekolwiek istnieje jedna s艂uszna interpretacja?
- Kochanie, nie – rzuci艂 spokojnie
doprowadzaj膮c sw贸j str贸j do stanu wyj艣ciowego – nie b臋dziesz czu艂a si臋... Tak
jak nie chcesz si臋 czu膰 – rzuci艂 wyszukanym zwrotem, aby nie ryzykowa膰 obarczenia
Sary kolejnym ju偶 po dzieciach tematem tabu
z rz臋du – naprawd臋 to... Nie jest najwa偶niejsze. I mo偶emy odstawi膰 ten
temat. Do 艣lubu. Albo jeszcze d艂u偶ej. Je艣li chcesz i je艣li potrzebujesz.
Ten.
Tego. Tak jako艣. To tam... Brawo Hayboeck. Pos艂ugujesz si臋 niezwykle bogatym s艂ownictwem.
Wyszukana lista zwrot贸w na wa偶ne okazje.
Poczu艂, 偶e traci grunt pod nogami. Ale na
dobre straci艂 go gdy Sara wybuch艂a 艣miechem, by po chwili znowu cholernie spowa偶nie膰.
- Wiesz dlaczego przez d艂ugi czas
ucieka艂am spa膰 na kanap臋, za ka偶dym razem gdy l膮dowali艣my w 艂贸偶ku? –
wyparowa艂a.
Dobra.
Kiedy艣 rzuci艂a mu, 偶e w dzieci艅stwie uwielbia艂a imprezy tematyczne. Wida膰
dzisiaj by艂 wiecz贸r tabu.
- Bo si臋 ba艂a艣 – zacisn膮艂 pi臋艣ci – i
bardzo Ci臋 za to przepraszam.
Mia艂
ochot臋 sobie przypieprzy膰 za wszystkie momenty, w kt贸rych czu艂 si臋 za dobrze,
偶eby zauwa偶y膰 jej b贸l.
- Nie g艂upku – przewr贸ci艂a oczami, a jej
zimne d艂onie powr贸ci艂y pod michealow膮 koszul臋 – wr臋cz na odwr贸t. Chcia艂am
skupi膰 my艣li. Bo pr贸bowa艂am ogarn膮膰 czemu nie uciek艂am wtedy. Wtedy gdy si臋
poznali艣my.
Nie
wierzy艂a w impulsy, ale to naprawd臋 wygl膮da艂o na jaki艣 impuls. Czy je艣li kto艣
wola艂 to palec bo偶y. Obudzi艂a si臋 na posadzce z obcym facetem. Nie by艂o ju偶
z艂owieszczej os艂ony nocy, a przez okno wpada艂y do pomieszczenia jasne,
s艂oneczne promienie. Wi臋c powinna ubiera膰 si臋 i ucieka膰. Przecie偶
s艂odkie pozory ciemno艣ci cz臋sto myli艂y, a on m贸g艂 by膰 w艣ciek艂y. Na ni膮 za
cokolwiek. Lub na siebie, 偶e zabawi艂 si臋 z takim pr贸chnem. A jednak zamiast
wia膰 stwierdzi艂a, 偶e mo偶e jeszcze chwil臋 podrzemie. I jako艣 kompletnie nie mog艂a tego zrozumie膰. Pod艣wiadomie czuj膮c, i偶
takie zrozumienie mo偶e pom贸c jej w nich uwierzy膰.
- Znalaz艂am odpowied藕 – wyszepta艂a mu do
ucha – to przez to, 偶e przykry艂e艣 mnie kocem.
- Co? – popatrzy艂 na ni膮 niezrozumiale. Liczy艂 pod艣wiadomie na kilka mocnych s艂贸w, a
ona wyjecha艂a z takim normalnym, ludzkim gestem. Z kocem. W dodatku pewnie brudnym i zakurzonym, bior膮c pod uwag臋, 偶e znajdowali
si臋 w mieszkaniu Krafta.
-
Po prostu – wzruszy艂a ramionami – wci臋艂o mnie, 偶e kto艣 mnie przykry艂 zamiast
odkry膰. Jakby艣 oddawa艂 mi... Prywatno艣膰? – zawaha艂a si臋 na moment – tak Michi.
A m贸wi膮c prosto, wyra藕nie i na temat... Nie jestem Twoj膮 siostr膮. Wr臋cz nie
chc臋 ni膮 by膰. I nie potrzebuj臋. Jestem natomiast Twoja wi臋c...
Chyba
to by艂o to o co j膮 prosi艂? Efekt niebieskiego pier艣cionka. Komunikacja i jasne wyra偶anie swoich pragnie艅.
- Przede wszystkim jeste艣 swoja w艂asna –
zaprotestowa艂 – i oczywi艣cie, uwielbiam Ci臋 pod ka偶dym wzgl臋dem – zamilk艂 na
moment szukaj膮c odpowiedniego zwrotu – ale najwa偶niejsze siedzi tutaj – popuka艂
j膮 jedn膮 r臋k膮 po g艂owie, drug膮 k艂ad膮c w okolicy serca – i tutaj. Zgoda
g艂uptasie?
Dyskusja
wydawa艂a si臋 艂atwa gdy rzuca艂o si臋 sprawny monolog, po czym czeka艂o na
kontrofensyw臋 w postaci monologu drugiej strony. Gorzej gdy dochodzi艂y te
r贸偶norodne wtr臋ty. Dopowiadanie, wchodzenie w s艂owo. Straszny m臋tlik.
- Z nieprzymuszonej woli – kompletnie
zignorowa艂a jego deklaracj臋, wracaj膮c do w艂asnej kwestii – nie potrzebuj臋 偶eby艣
si臋 ba艂. To znaczy 偶eby艣 ba艂 si臋 za bardzo. Wol臋 偶eby艣my 偶yli tak jak przed...
– tym razem to ona musia艂a si臋gn膮膰 po niezbyt wyszukany zamiennik prawdy – przed tamtym.
Ponownie zrobi艂a bezsensowny krok do ty艂u.
A potem powrotny w prz贸d. Na
przeczekanie. I znowu cmokn臋艂a go w usta, tym razem nie natrafiaj膮c na
zbytni op贸r. Bo jasne. Niby on mia艂 by膰
tu doros艂y. Za dwoje. Ale kto powiedzia艂, 偶e to doro艣li rz膮dz膮 w rodzinie?
Odda艂 jej pole gry, skupiaj膮c ca艂膮 uwag臋
na patrzeniu czy czasem nie robi si臋 przygn臋biona. Albo dla odmiany cholernie sztucznie u艣miechni臋ta. I z zadowoleniem
odkry艂, 偶e nigdzie si臋 jej nie spieszy. Zamkn臋艂a oczy i chyba najzwyczajniej w 艣wiecie po prostu si臋 bawi艂a. Bez utartych
schemat贸w czy wyuczonych ruch贸w. Nie musia艂 ani jej spowalnia膰, ani dla
odmiany przejmowa膰 inicjatywy. Zreszt膮 po
choler臋 pieprzy膰 o inicjatywie? Mi艂o艣膰 nie by艂a przecie偶 sztafet膮. Nie musieli
przekazywa膰 sobie pa艂eczki. Ani wyrywa膰 je艣li kto艣 wola艂.
Jedno
cia艂o i jedna dusza. Chyba tak to lecia艂o? A w obr臋bie cia艂a ka偶da cz膮stka
przecie偶 wie co najlepsze dla ca艂o艣ci. G艂owa wysy艂a impuls r臋ce. A serce
pompuje krew do warg. Aby mog艂y kosztowa膰
wszystkiego czego zapragn膮. Z wyj膮tkow膮 gracj膮 i precyzj膮 zawdzi臋czan膮 milionom
zako艅cze艅 nerwowych.
Natomiast dusza? Dusza ju偶 w og贸le jest nieziemskim tworem. Integralnym. Ca艂o艣ciowym.
Zaprojektowanym przecie偶 po to, 偶eby si臋 nie myli膰.
Jedno
cia艂o i jedna dusza. I du偶o, du偶o karmelu.
*
- Nie mog臋 znale藕膰 偶adnego koca, ale
przykryj臋 Ci臋 obrusem – zarzuci艂 na ni膮 pobudzon膮 barszczem i ku jak偶e wielkiemu zdziwieniu wszystkich
obecnych sernikiem, tkanin臋. By艂a
przyjemnie ch艂odz膮ca. Kryj膮ca, a jednocze艣nie wyj膮tkowo zwiewna – cho膰 to
niezbyt romantyczne.
Podpar艂a si臋 na 艂okciach, patrz膮c mu
wyzywaj膮co w oczy. Ze skrywanym strachem,
ale jednocze艣nie z pewnym rodzajem pragnienia. Pragnienia ju偶 wystarczaj膮co
d艂ugo t艂umionego przez l臋k, sumienie i potrzeb臋 uczciwo艣ci.
- Wiesz co Michi? Boj臋 si臋 tego co teraz
powiem, ale...
- Masz do艣膰 mojej rodziny.
Chryste
Panie, jak on si臋 ju偶 czego艣 uczepi.
- Zejd藕 z tej swojej biednej rodziny –
j臋kn臋艂a b艂agalnie – nie o to chodzi. Po prostu... Nie wiem jak si臋 wyrazi膰. Nie
wiem nawet czy mam racj臋 i nie wiem czy odpowiedni moment...
- Co艣 Ci臋 bola艂o? – wyszepta艂 smutno – skarbie,
powinna艣 mi m贸wi膰, zawsze i niezale偶nie...
- Hayboeck, czy Ty kiedy艣 si臋 wreszcie zamkniesz?
Po tym zdaniu wsta艂a i nadal ubrana jedynie w tej nieszcz臋sny obrus,
szarpn臋艂a ch艂opaka w stron臋 sto艂u. Skorzysta艂a z okazji, 偶e jego oddech jest
ju偶 o wiele wolniejszy ni偶 jeszcze kilka minut temu i delikatnie wsun臋艂a mu do
ust nast臋pny kawa艂ek sernika. Jedz膮c nie
b臋dzie wymy艣la艂 kolejnych bzdur.
- Nie do ko艅ca rozumiem co to znaczy. I
musisz si臋 liczy膰, 偶e ostatnio powiedzia艂am co艣 takiego komu艣 b臋d膮c jeszcze
dzieckiem. Ale... Chyba Ci臋 kocham Michi.
*
Gdy wraca艂a potem we wspomnieniach do tej
chwili, rzuca艂y si臋 jej w oczy tylko dwa obrazy. Tworz膮ce parszywie s艂odko-gorzk膮 mozaik臋. Po pierwsze nigdy nie
widzia艂a takiego niespodziewanego, szczerego szcz臋艣cia jak to, z kt贸rym wtedy
na ni膮 spojrza艂. Ale po drugie...
Serio
wydawa艂o jej si臋 w贸wczas, i偶 m贸wi prawd臋.
Z
tym, 偶e gdyby go kocha艂a...
Ich historia po prostu nie mog艂aby si臋 tak sko艅czy膰.
M臋czy艂am si臋 bardzo pisz膮c ten rozdzia艂 i kto mnie ju偶 nieco bardziej pozna艂 raczej wie dlaczego. Dziwnie si臋 czuj臋 gdy moi bohaterowie s膮 wzgl臋dnie szcz臋艣liwi. Nie umiem w takie sceny i wychodz膮 mi si艂膮 rzeczy du偶o gorsze jako艣ciowo ni偶 wszelkiego rodzaju smuty i dramy. Na swoje usprawiedliwienie dodam, 偶e ostatni m贸j rozdzia艂 z happy park膮 to... Rok 2013? :P
W ka偶dym razie nie by艂o jak tego pomin膮膰, 偶ycie to co艣 wi臋cej ni偶 katastrofy i pogrzeby, wi臋c jako艣 przez to 'kocham Ci臋' przebrn臋艂am. A teraz dotar艂am wreszcie do w艂a艣ciwej cz臋艣ci tej historii, wi臋c ju偶 mniej ni偶 wi臋cej.
No c贸偶. Szcz臋艣cia tu ju偶 raczej nie b臋dzie, ale zobaczymy jak to si臋 napisze, bo nie wiem czy to nie za okrutne nawet jak na mnie. Albo i w艂a艣nie na mnie bo na pewne rzeczy jestem szczeg贸lnie wyczulona.
W ka偶dym razie teraz rozdzia艂y zrobi膮 si臋 kr贸tsze, 偶eby jako艣 t膮 g臋st膮 atmosfer臋 dozowa膰 (bo 偶arty z Krafta w ramach rozlu藕nienia, raczej by ju偶 by艂y niestosowne).
Buziaczki <3
Jest tu kto? :D
PS. Pisane w Wielki Pi膮tek/Sobot臋 z postanowieniem "nie zjem tego karmelu z sernika" :P
No to tak. Po pierwsze jestem ostatnio ci膮gle w takim nastroju, 偶e takie klimaty czyta mi si臋 doskonale. Tak sobie pomy艣la艂am jeszcze przy przy poprzednim rozdziale. Natomiast przy tym jako艣 tak zmieni艂am zdanie. W sensie, 偶e takie s艂odsze i bardziej pozytywne jednak te偶 czyta mi si臋 dobrze. No. Ale kiedy przeczyta艂am trzy ostatnie zdania tego rozdzia艂u... Cholera no. Czuj臋, 偶e b臋d臋 si臋 na Ciebie tutaj jeszcze okropnie z艂o艣ci膰. I 偶e b臋dzie mi si臋 chcia艂o p艂aka膰. Je艣li nawet Ty uwa偶asz, 偶e to b臋dzie zbyt okrutne... jejku, Stella. Ja nie chc臋 p艂aka膰 :/
OdpowiedzUsu艅Drug膮 my艣l na pocz膮tku czytania mia艂am tak膮, 偶e nie mam weny i si艂y na pisanie komentarzy. Ale chc臋 zostawi膰 po sobie jaki艣 艣lad. Nawet kr贸tki i w膮tpliwy jako艣ciowo. 呕eby艣 wiedzia艂a, 偶e tak, "jest tu kto".
Michi jest zbyt dobrym cz艂owiekiem. Pewnie to ju偶 m贸wi艂am, ale taka prawda. Zbyt delikatnym, zbyt mocno usuwaj膮cym swoje potrzeby w cie艅, byleby ta kochana osoba by艂a szcz臋艣liwa. Ale nawet jego mo偶e to w pewnym momencie dobi膰. Albo mo偶e si臋 zbuntowa膰, cho膰 przy jego charakterze to raczej to pierwsze.
Obstawiam jednak, 偶e przyczyn膮 tej, na razie bli偶ej nieokre艣lonej, tragedii b臋dzie zachowanie Sary. Ta dziewczyna jest niestety ca艂kowicie rozchwiana psychicznie. Chyba jednak pewne rany nigdy si臋 nie zagoj膮. Skrzywdzi Michiego, w艂asn膮 c贸rk臋, a na koniec pewnie si臋 zabije. I w ten spos贸b skrzywdzi ich po raz kolejny.
A, cholera jasna. Obstawiam ju偶 totalnie najgorsze scenariusze. Ale przecie偶 wiemy, 偶e jeste艣 do nich zdolna. Faktycznie, dobrze, 偶e chocia偶 na ekranie nie lubisz rozlewu krwi XD
Ech, mimo wszystko zachwycam si臋. Ten rozdzia艂 by艂 kochany. Poza sam膮 ko艅c贸wk膮. Ale przynajmniej nie zdziwimy si臋, kiedy nadejdzie katastrofa.
Tak, na si艂臋 szukam plus贸w.
Buziaki :* I nie b膮d藕 zbyt okrutna :(